Słowem wstępu

Jest to blog o tematyce yaoi, a dokładniej, to bardzo hard-yaoi, także wszystkich homofobów i wrażliwców kulturalnie ostrzegam. Całą resztę zapraszam do czytania i komentowania. Jeśli ktoś chce być informowany o nowych rozdziałach, proszę o wpis w komentarzu wraz z numerem gg.

wtorek, 16 marca 2010

Saligia I

Tej notki miało nie być, zawdzięczacie jej mojej wspaniałej dziewczynie, która wyraziła zgodę, by umieścić tutaj opowiadanie, które pisałam specjalnie dla niej. Pomysł na to od dawna chodził mi po głowie.
Pierwsza część pisana przeze mnie, druga przez nią, te same sytuacje, ale z dwóch perspektyw.
Saligia to skrót od łacińskich nazw siedmiu grzechów głównych, ale w starej hierarchii. Dokładniej o tym na wikipedii.
Zapraszam na część pierwszą, druga podana jest w linkach po prawej stronie.




Dla M.,bo krótkie dedykacje najwiecej wyrazaja.


Saligia

Pycha , Sakrament Pokuty


Jesteś tak pyszny, tak pewny siebie. Wiesz, że masz mnie całego, na wyłączność, na własność. Wiesz, że jesteś moim panem, moim władcą, zapewne w podświadomości lub marzeniach nawet moim bogiem. Jedynym. Wierzysz, że zawsze tak będzie. Nie… Ty to wiesz. I wiesz również, że ja to wiem. Zawsze tak będzie. Nic tego nie zmieni.

Oboje wiemy, że nawet, jeśli będę chciał uciec, jeśli będę chciał się uwolnić, jeśli niewolnik się zbuntuje, wtedy zatrzymasz mnie przy sobie na siłę, wtedy zmusisz mnie do bycia z Tobą. Teraz też patrzysz na mnie z tą irytującą, pyszną pewnością siebie, z uśmiechem pełnym wyższości naturalnej dla kogoś, kto właśnie zwyciężył.

I zwyciężyłeś. Po raz kolejny. Po raz kolejny mamy remis. Tym jednak razem to Ty tryumfujesz. I wiesz dobrze, że zdaję sobie sprawy z przegranej, że ulegle się z nią zgadzam.

Uśmiechasz się samymi kącikami ust i wyciągasz w moją stronę dłoń. Gładzisz mnie delikatnie po policzku, nie dając mi jednak w ten sposób poczucia bezpieczeństwa. Robisz to celowo. Podnieca Cię mój strach. Doskonale wiesz, że zdaję sobie sprawę z tego, iż w każdej chwili po delikatnej pieszczocie na mój policzek może spaść bolesne uderzenie.

Dlatego w moich oczach odbija się strach, a Ty czytasz z nich jak z otwartej księgi. Czytasz z całego mojego ciała wszystko to, co Cię interesuje.

- Myślałeś, że się nie dowiem? – spytałeś mnie cicho, tylko po to, by wywołać dreszcz biegnący wzdłuż mojego kręgosłupa. Sam nie wiem, czy to przez strach, jaki wywarł na mnie ton Twojego głosu, czy przez drapieżne spojrzenie i uśmiech, wywołujące we nie jednoznaczne skojarzenia. Zważywszy na moją pozycję.

Leżałem na łóżku, nagi i całkowicie zniewolony. Skrępowany, poddany Tobie. Nie było żadnych kajdan, żadnych więzów ani łańcuchów. Nie potrzebowałeś tego. Jesteś władcą nie tylko mojego ciała, ale i duszy. Wystarczyło, żebyś mi rozkazał zacisnąć dłonie na pościeli i nie ważyć się nimi ruszyć. Skrępowałeś mnie w ten sposób. Nie umiałem się sprzeciwić. Nie mogłem się sprzeciwić. Wiedziałem bowiem, co mnie czeka. Nie mogłem się więc ruszyć, a Ty bawiłeś się mną. Kazałeś patrzeć mi na to, co ze mną robisz, a w chwili, gdy do mnie mówisz, patrzeć Ci w oczy. Wiedziałem, że to kara. Wiedziałem, że masz do niej prawo. Ty również o tym wiedziałeś, tak pysznie o tym wiedziałeś.

- Wyznaj mi swoje grzechy – szepnąłeś cicho, a ja w tej samej chwili poczułem coś chłodnego i dużego między pośladkami. Zagryzłem wargę, nie chcąc okazać odczuć, jakie to we mnie wywołało. Nie wiedziałem co to, nie mogłem spojrzeć. Wiedziałem, że teraz muszę patrzeć Ci w oczy.

- Sprzeciwiłem Ci się… - szepnąłem cicho, wiedząc dobrze, że to nie wystarczy – Poszedłem do tego klubu w tajemnicy, okłamując Cię i łamiąc Twój zakaz… - dodałem cicho, czując pieczenie na całej twarzy. Nie przez podniecenie, przez wstyd i poczucie winy. Skinąłeś głową, zadowolony.

- Dobrze… w ramach pokuty… dasz mi przyjemność. Dasz mi dużo przyjemności… - powiedziałeś mrukliwym tonem, Twoje spojrzenie tak wspaniale opanowane, paradoksalnie, pochłaniało mnie w całości. Nie próbowałem się sprzeciwić. Nie zrobiłem też tego później, kiedy wbiłeś się we mnie jednym, szybkim ruchem, do samego końca, po same jądra. Nie sprzeciwiłem się, gdy krzyczałem, a po twarzy ciekły mi łzy. Mogłeś mi zabronić krzyczeć. Nie zrobiłeś tego… nie wiem, czy dla mnie, by mnie nie dręczyć, czy dla siebie, bo lubisz tego słuchać. Mogłeś zabronić mi płakać. Nie zrobiłeś tego… nie wiem, czy dla mnie, by mnie nie dręczyć, czy dla siebie, bo lubisz je oglądać. Użyłeś jednak nawilżenia… z pewnością nie dla siebie. Kocham Cię za to, że wiedząc, iż nie dostanę żadnej przyjemności, umniejszyłeś nieco mój ból. Zaciskałem palce na pościeli, wiedząc, że nie mogę ich puścić. Zabroniłeś mi. Czułem krew, ale czułem też Ciebie. Patrzyłem Ci prosto w oczy, oddając się całkowicie, pokazując, jak bardzo żałuję popełnionego wobec Ciebie grzechu. Każde kolejne pchnięcie, każda kolejna kropla krwi coraz bardziej mnie oczyszczały. Poczułem w końcu w sobie Twoje wybaczenie. Jęknąłem cicho, zamykając oczy i rozluźniając pięści. Poczułem na czole Twoje chłodne wargi, które po chwili zaczęły zbierać moje łzy. Uśmiechnąłem się lekko, gdy wziąłeś mnie na ręce. Teraz się mną zajmiesz, zadbasz o mnie i zaopiekujesz się mną. Tak pewny siebie, tak pewny, że zawsze będę Twój, że zawsze będę Cię kochał, że zawsze mnie złamiesz. Tak pyszny w swej wierze.

I masz rację.



Chciwosc


- Mój… tylko mój… - szeptałeś mi do ucha, zaciskając dłonie na moich nadgarstkach i przyciskając je do zimnej ściany łazienki. Przed chwilą przekręciłeś klucz w zamku tak, by nikt tu nie wszedł, byliśmy bowiem w kawiarni. Nie wiedziałem, że tu jesteś, siedziałem tutaj z nim, a Ty nas obserwowałeś. Wszedłeś tu za mną, wiedziony złością, zazdrością i chciwością, by mi udowodnić, że nie miałem prawa pozwolić mu na to, co zrobił

- Mój, rozumiesz? – spytałeś cicho, prosto do mojego ucha, ale nie chciałeś odpowiedzi. To było pytanie retoryczne, bo wiedziałeś, że rozumiem. Wiedziałeś też to, że jeśli zrobiłem coś źle, to nieświadomie. Ale nie myślałeś o tym teraz, byłeś zaślepiony, i ja zdawałem sobie z tego sprawę. Odwróciłeś mnie do ściany i przycisnąłeś do niej, ściągając mi spodnie. Usłyszałem dźwięk rozpinanego zamka. Zacisnąłem powieki, wiedząc, co nastąpi. Uchyliłem je jednak słysząc dziwny dźwięk. To Ty nabrałeś na dłoń mydła. Znalazłeś w sobie tyle zdrowego rozsądku.

- Cały mój… - szepnąłeś w chwili, w której posiadłeś całkowicie moje ciało. Wygiąłem się w łuk, zaciskając zęby i cicho kwiląc. Chciałeś znów poczuć, że do Ciebie należę. Nie musisz mi tego robić, by to udowodnić, wiesz? Wiesz. Teraz jednak nie myślałeś racjonalnie, byłeś zaślepiony i wręcz desperacko musiałeś to znów poczuć i udowodnić. Bardziej sobie, niż mnie. Próbowałem to zrozumieć, i byłem dumny ze swojej umiejętności do empatii.

Im bardziej byłem Twój, tym więcej mnie chciałeś. Im więcej mnie zdobywałeś, tym większe było Twoje pragnienie i pożądanie. Twoje dłonie zaciskają się na mnie coraz bardziej. Twoja chciwość jest przerażająca. Boję się, że jej nie sprostam. Że kiedyś się przestraszę i ucieknę.

- Kochasz mnie? – padło nagle pytanie. Twoje pytanie. Chciałeś mieć moje wszystko. Właśnie po raz kolejny zdobyłeś Twoje-moje ciało. Miłości jednak siłą zdobyć nie mogłeś, a jej pragnąłeś tak mocno, jak ciała. Dlatego zapytałeś.

- Ko…cham… - szepnąłem z trudem. To było jak Twoja siła napędowa. Poczułem tylko większy ból. Bo dostałeś po raz kolejny część mnie i chciałeś mieć więcej, coraz więcej. I zabierałeś to sobie.

Dobrze, że zawsze mnie wystarczy, byś mógł mnie sobie chciwie przywłaszczać.


Nieczystosc


Chwyciłeś mnie za włosy już od progu, gdy tylko drzwi zamknęły się za mną. Twoje spokojne zwykle oczy teraz płonęły. Płonęły wściekłością, szaleńczą i nieopanowaną. Pchnąłeś mnie na ścianę, unosząc drugą dłonią podbródek i patrząc prosto w oczy. Wiedziałeś, że to w nich będzie największa prawda.

- Dotknął cię? – spytałeś z pozornym spokojem, tkwiąc jak posąg i czekając na odpowiedź wcale nie tak cierpliwie. W moich oczach pojawił się strach, gdy zrozumiałem jaki jest powód Twojej złości. Zazdrość, naruszenie Twojej własności. Taki rodzaj złości trudno uspokoić. Ujrzałeś odpowiedź w moich oczach, lecz to Ci nie wystarczyło. Szarpnąłeś różowymi kosmykami, pilnując jednak, by moja głowa nie uderzyła o ścianę.

- Odpowiedz! – uniosłeś głos, okazując brak panowania nad sobą. Przełknąłem ślinę.

- Przypadkowo… przewróciłem się i… - zacząłem tłumaczyć cicho, lecz to Cię już nie interesowało. Cofnąłeś się, opuszczając dłonie wzdłuż boków, patrząc na mnie spokojnie, jakbyś nagle odzyskał swoje opanowanie. Które wszyscy tak z Tobą kojarzą, ale oni Cię nie znają i nie wiedzą, że jest ono tylko pozorne.

- Popełniłeś jeden z głównych grzechów. Jesteś nieczysty – stwierdziłeś pewnie, jednak w Twoim spojrzeniu nie było obrzydzenia ani niechęci. Nie musiałeś nic mówić, ja wszystko rozumiałem. Skinąłem głową i udałem się prosto do łazienki. Odkręciłem wodę, zatkałem wannę korkiem. Zacząłem się rozbierać. Drzwi zostawiłem otwarte, wiedziałem jednak, że nie przyjdziesz, nie staniesz, nie popatrzysz. Wiedziałem, że dziwnie reagujesz na widok mojej krwi. Nieprzewidywalnie. Mógłbyś zapragnąć jej więcej albo nie mógłbyś patrzeć jak sam sobie zadaję ból i przerwałbyś mi, gdyby Twój instynkt opieki nade mną wygrał. Nie wiedziałem, w jakich miejscach mnie dotknął, nie skupiłem się na tym. Wiedziałem, że, aby to się sprawdziło, lepiej postawić na więcej niż na mniej. Wziąłem do ręki pumeks i powoli zacząłem oczyszczać nim całe swoje ciało. Całe…

Z bólu nie mogłem wstać, zakrwawionymi rękoma próbowałem sięgnąć pleców, lecz oczyściłem z nieczystości jedynie kark i ramiona. Cała woda zabarwiła się na czerwono tak intensywnie, iż wyglądało to, jakbym kąpał się w krwi już od początku. Drżałem, zaczynałem widzieć mroczki przed oczyma, słabłem. Zawołałem Cię.

- Umyjesz mi plecy…? – spytałem cicho, a potem widziałem już tylko ciemność. Jak przez mgłę dotarło do mnie najpierw Twoje przerażone spojrzenie, a potem ciche wyszeptane: „Głupiec”.

Tak, ale czysty głupiec.


Zazdrosc


Znalazłeś to. Ten krótki filmik, który zapodział się w odmętach mojej komórki. Grałeś sobie, czekając aż zrobię obiad, ale Twoja ciekawość zwyciężyła i pogrzebałeś sobie. Nie winię Cię, co moje, to Twoje, nie powinienem mieć przed Tobą tajemnic, tak jak Ty przede mną. Po prostu o tym zapomniałem. A Ty oglądasz ten filmik, na którym ja oraz on zjeżdżamy ze zjeżdżalni wodnej nad morzem. Mam na sobie tylko kąpielówki. Całe Twoje-moje ciało jest odsłonięte. Wiem, że nie interesuje Cię fakt, iż to było kilka lat temu. Najważniejsze jest to, co widzisz. Oraz sam fakt, że znajdowało się to na moim telefonie. Nie interesuje Cię fakt, że w folderze, do którego w ogóle nie zaglądam, o którego istnieniu zapomniałem.

Stoję z opuszczoną głową i czekam, aż zazdrość wzbierze się w Tobie na tyle, byś mógł zareagować. Nie trzeba było czekać długo. Poczułem piekące uderzenie na policzku, jęknąłem płaczliwie. Chwyciłeś mnie za włosy i przycisnąłeś do ziemi. Czy celowo piekącym policzkiem w stronę zimnych płytek? Dlaczego? Dlaczego dałeś mi tę trochę ulgi, przecież miało mnie boleć? Najpewniej nie zdajesz sobie z tego sprawy, jesteś zły, bardzo zły.

- Kolejna, któraś z rzędu rzecz, o której ty oczywiście nie pamiętasz?! – krzyknąłeś, zaciskając palce na moich włosach. Rzadko krzyczysz. Zadrżałem, zaciskając powieki. Uniosłeś mnie z ziemi, zaraz jednak potem pchnąłeś na stół, twarzą w stronę jego blatu.

Usłyszałem jak otwierasz szafkę. Mimo strachu ciekawość zwyciężyła i spojrzałem przez ramię. Zbladłem, gdy ujrzałem, jak wyciągasz nóż. Długi, ostry nóż do krojenia chleba.

- Nie… - szepnąłem, lecz udałeś, że nie słyszysz albo miałem tak bardzo ściśnięte gardło, że żaden dźwięk się z niego nie wydostał. Spokojnie rozdarłeś nożem całe moje ubranie, gdy odwracałem głowę w bok, szarpnięciem wcisnąłeś ją z powrotem w blat. Tym razem nie mogłem patrzeć.

Po chwili byłem już nagi, leżący w pozycji „do zerżnięcia” na stole. Ustawiłeś się za mną, nadal jednak w ubraniu, więc wiedziałem, że nie o to chodziło tym razem. O czym też świadczył nóż. Poczułem jego ostry czubek na pośladku, zacisnąłem palce na krawędzi stołu i zakwiliłem cicho. Chwyciłeś mnie drugą ręką w pasie, bym nie wierzgał i nie popsuł Ci Twojego misternego dzieła. Bo na pewno nie chodziło o mój ból. Napisałeś swoje imię na moim pośladku. Potem kolejne, tuż obok. Potem na drugim pośladku. W następnych minutach pełnych bólu i krwi czułem nóż dosłownie wszędzie. Na wewnętrznej i zewnętrznej stronie ud, na łopatkach, ramionach, brzuchu, szyi, czole, ustach, nawet na stopach. Krzyczałem, gdy wycinałeś swoje imię na mojej męskości.

- Za każdym razem, gdy spojrzysz w lustro, wyciągnij stosowne wnioski. I powiedz sobie, że należysz tylko do mnie – rzekłeś stanowczo, a potem z czułością i fascynacją przejechałeś dłonią po moim ciele, rozmazując krew. Nie było na mojej skórze miejsca bez Twojego imienia. Tak, wiem… jestem tylko Twój. Miałem usunąć wszystkie zapomniane rzeczy związane ze mną i z nim. Ostrzegałeś mnie wtedy. Nie winię Cię.

Zresztą znów wykąpałeś mnie i owinąłeś bandażem.


Gniew


Trzasnąłeś pięścią w stół, gdy po raz kolejny powiedziałem Ci „nie”. Nie zgodziłem się z Twoim zakazem, powiedziałem Ci, że i tak to zrobię. Straciłeś nad sobą panowanie. Tylko ja jednym słowem potrafię Cię doprowadzić do szału.

- Powiedziałem, do cholery, że nigdzie nie pojedziesz, Hideto! – krzyknąłeś, wstając zza biurka i zbliżając się do mnie. Cofnąłem się instynktownie, czując pierwszą nutkę strachu. Nie zamierzałem się jednak poddawać, chciałem walczyć o swoje. A jest o co.

- Nie masz prawa mi zabraniać! To tylko trzy miesiące! Nigdy jeszcze nie mieliśmy trasy po Ameryce Południowej! – krzyknąłem butnie, stanowczo patrząc Ci w oczy. Chciałem pokazać, że mnie nie zastraszył. Umiem udawać, zapomniałem jednak, że on umie czytać z moich oczu.

- Nie mam prawa? – spytałeś cynicznie, mrużąc groźnie oczy. No to nieźle palnąłem. – Więc zechciej przyjąć do wiadomości, ze mam prawo. I nie pojedziesz, choćbym miał Cię przykuć do ściany. – stwierdziłeś stanowczo, a ja wiedziałem, że mógłbyś tak zrobić bez wahania. Potem będę się o to martwić, mam za dużo do stracenia, by tak po prostu odpuścić.

- Jesteś zazdrosny, bo Ciebie nie spotkała taka szansa, nie udało Ci się osiągnąć sukcesu! – krzyknąłem Ci prosto w twarz, na co Ty przystąpiłeś do mnie szybko i złapałeś za nadgarstek, który wykręciłeś mi na plecy tak, że stałem do Ciebie tyłem, nie mogąc się ruszyć.

- Panuj nad słowami… - mruknąłeś chłodno, a potem udałeś się do naszej sypialni. Zacząłem się dziko szarpać, zadając sobie tym niepotrzebnie ból, ale nie interesował mnie on.

- Puść mnie, pojebany idioto! – wrzeszczałem, lecz to nic nie dało. Po chwili leżałem przykuty do łóżka. Przynajmniej w ubraniu… ciekawe tylko, na jak długo?

- Nie wytrzymam bez ciebie trzech miesięcy, mój piękny chłopcze – powiedziałeś nagle z dziwną łagodnością. Spojrzałem na Ciebie ze złością, mimo, iż na te słowa poczułem przyjemne motylki w żołądku. Nic nie odpowiedziałem, zagryzłem wargę i odwróciłem głowę. Uśmiechnąłeś się kącikami ust.

- Poczekaj tu na mnie, idę pod prysznic. – powiedziałeś, tak, jakbym miał szansę się gdzieś ruszyć.

- Goń się, chuju! – krzyknąłem za Tobą, a potem opadłem na poduszkę, oddychając cicho. Łańcuch połączony z moimi ślubnymi obrączkami, tworzący kajdany, uniemożliwiał mi ruch, a Ty, mój mężczyzna, brałeś kąpiel, zastanawiając się co ze mną zrobić, mając przed sobą perspektywę całej nocy przy mnie, zniewolonym.

Uśmiechnąłem się zadowolony, gdyż osiągnąłem swój cel.

Czasem mogę wykorzystać Twój gniew dla własnych korzyści. Chociaż dla Twoich po części też.


Lenistwo


Obejmowałeś mnie ramieniem, przyciągając do siebie i pilnując, by moja główka spoczywała na Twoim ramieniu. Nie pozwalałeś mi wstać, a sam też nie zamierzałeś ruszyć leniwego tyłka z łóżka. Przeczesywałeś leniwie moje różowe kosmyki. Dobrze wiedziałeś, że tak naprawdę nie mam nic przeciwko leżeniu tutaj z Tobą, że tak naprawdę jest mi przyjemnie i próbuję Ci uciec dla zasady.

Leżeliśmy w łóżku drugi dzień. Ten wyjazd stanowczo pozytywnie na Ciebie wpłynął. Potrzebowaliśmy przerwy od problemów, od życia codziennego, od wielkiego miasta, od pracy, od rutyny. Rutyna nas zabija, bo my nie jesteśmy monotonni. Nie możemy dać jej nas zniszczyć. Potrzebujemy odmian. Teraz spędzamy krótkie wakacje w domku położonym na wsi przy jeziorze i lesie. Przy czym ani razu nie byliśmy na spacerze. Nawet nie wyszliśmy z chaty. Tutejsza atmosfera Cię rozleniwiła, zrelaksowała i rozluźniła. Odkąd tu jesteśmy leżymy w łóżku. Oczywiście po tym, jak ochrzciliśmy to miejsce naszą spermą.

- To już drugi dzień, mięśnie mnie bolą – narzekałem cicho, z drugiej strony mrucząc pod wpływem dotyku Twych palców na moich włosach.

- Jeszcze Cię bolą? – uśmiechnąłeś się zadowolony, z wrodzoną nutą złośliwości, nie raczyłeś uchylić nawet na minimetr powiek. Były dla Ciebie teraz za ciężkie. Parsknąłem zirytowany.

- Nie „jeszcze”, a „już”. Mam odleżyny – fuknąłem z pretensją, nie mając zamiaru dać Ci satysfakcji, że ból moich mięśni wywołany jest Twoją chucią. Nie dałeś się nabrać, a ja o tym wiedziałem. Co wcale nie przeszkodziło naszej słownej sprzeczce, bo oboje je kochaliśmy.

- Wymasuję Ci je, byś miał siłę na dawanie mi przyjemności – wymruczałeś, a ja poczułem, jak dłoń z włosów przesuwa się na plecki i zaczyna subtelny, wyczuwalny i przyjemny, leniwy masaż. Wygiąłem się lekko w łuk, przymykając powieki. Nie wiedziałem, że Ty rozchyliłeś swoje i przyglądałeś się mojej twarzy.

Byłeś teraz rozleniwionym demonem pożądania. Pragnąłeś mnie, ale zamiast mnie sobie zabierać tak jak zawsze, żądałeś, bym to ja Ci się dawał. Pierwszy raz nie robiłeś nic, to do mnie należała gra wstępna, to ja wypieściłem dokładnie Twoje ciało i sprawiłem Ci dużo przyjemności. A potem sam się na Ciebie nabiłem.

To miejsce z pewnością dziwnie na Ciebie wpływa, nigdy byś mi nie pozwolił na taką kontrolę nad sytuacją. Wiedziałem jednak, że to tylko pozorne, gdybym tylko zrobił coś, co by Ci się nie spodobało, momentalnie zleciałbym z powrotem do parteru. Nawet po wszystkim nie byliśmy w łazience.

Po prostu nic Ci się nie chciało, byłeś rozleniwiony. A ja … nie miałem nic przeciwko. Cieszyłem się. Po to tu przyjechaliśmy. Przecież… raz możesz mi pozwolić prowadzić, zwłaszcza, że w efekcie to i tak Ty zdobywasz, nawet jeśli z mojej inicjatywy. To ja sam sprawiam sobie ból, skupiając się na tym, by dać Ci rozkosz. A Ty nie musisz nic robić, obserwujesz mnie zadowolony. A ja czuję się wspaniale, bo wreszcie coś robię.

Przysunąłeś mi do ust truskawkę zanurzoną w bitej śmietanie. To już dwudziesta ósma dziś.

- Zliż… - wymruczałeś leniwie, wiedziałem jednak, że to rozkaz, jak każdy inny. Miałeś tu sporo kaprysów. Zachowywałeś się jak rozpieszczony, leniwy panicz. Nie irytowało mnie to, z ochotą zlizałem bitą śmietanę. A potem wziąłem do ust truskawkę, muskając wargami Twoje palce. Uśmiechnąłeś się kącikiem ust, wiedziałem, że Ci się to spodobało. Dlatego zrobiłem to celowo. To też pewnie wiedziałeś.

- Jeszcze bolą? – powtórzyłeś pytanie, tym razem nie było ono retoryczne. Pokręciłem głową, bo masaż był naprawdę przyjemny. Pomijając fakt, że plecy mnie w ogóle nie bolały. Skinąłeś zadowolony głową.

- W takim razie… jeszcze raz – stwierdziłeś i odchyliłeś głowę do tyłu, czekając. To było jak sprawdzian mojej wytrzymałości i umiejętności. Podniosłem się i usiadłem Ci na biodrach. Jedna dłoń zajęła się pobudzaniem Twojego leniwego przyjaciela, tak, by był wstanie pracować, a druga pieściła tors.

To już czwarty raz. Jaka jest Twoja ulubiona liczba?


Łakomstwo


Przyłapałeś mnie. Przyłapałeś mnie rano pod prysznicem, gdy siedziałem w brodziku oparty plecami o ścianę i robiłem sobie dobrze. Wczoraj się kochaliśmy. Po tym, jak wróciłem z próby, Ty, nic nie mówiąc, podszedłeś do mnie, pchnąłeś na ścianę, związałeś paskiem ręce na plecach i zerżnąłeś. Wiedziałem, że miałeś zły dzień, musiałeś być zirytowany albo ktoś Cię zirytował. Lub coś Ci się nie udało, coś Ci się popsuło, wyłączył Ci się laptop gdy prawie kończyłeś pisać recenzję. Tudzież powód mógł być jeszcze inny, po prostu miałeś dzisiaj chcicę, a mnie nie było od rana w domu. Musiałeś czekać, chodziłeś po domu nerwowo, co chwilę nasłuchując moich kroków. A napięcie i pożądanie w Tobie rosło. Łatwo tracisz nad sobą panowanie.

Następnego dnia, kąpiąc się, rozmyślałem o tym… i mimo, iż nieco się bałem, to nie sprzeciwiałem się, bo jakoś irracjonalnie też tego chciałem. Wiedziałem, że powinienem Ci na to pozwolić i chciałem. To były słodkie obowiązki.

Rozmyślając o tym… nie potrafiłem nie przyznać, że to było po prostu podniecające. Podniecała mnie sama ta sytuacja. To, że potrafiłeś tak władczo pchnąć mnie na ścianę, wcisnąć w nią. Nie pytać o nic, związać. Potrafiłeś zrobić to, na co miałeś ochotę. Czego pragnąłeś, czego wymagałeś, co było Twoją zachcianką i potrzebą. Spełniłem ją.

Nie wiem, czy całkowitym przypadkiem, czy zamierzenie, ale w pobliżu znalazło się też lustro. Twoje pożądliwe spojrzenie mnie przerażało, to było spojrzenie kogoś ogarniętego pasją i szaleństwem. A potem czule się mną zająłeś, całując delikatnie, jakbyś miał wyrzuty sumienia. Może miałeś. Jednak oboje wiedzieliśmy, że miałeś prawo. Ja nie miałem Ci za złe, byłem zadowolony. Ty również byłeś zadowolony. A mimo to… te wyrzuty sumienia łechtały mnie i pochlebiały mi. Bo to znaczy, że nie umiesz krzywdzić mnie z obojętnością i bez mrugnięcia powieką.

Nawet się nie zorientowałem, kiedy miałem problem między nóżkami, postanowiłem więc się go pozbyć. Nie było Cię, byłeś na zakupach. Tak wtedy myślałem. A chwilę potem wyciągnąłeś mnie spod prysznica i zaniosłeś do sypialni, gdzie, takiego mokrego, rzuciłeś na łóżko. Byłeś zirytowany, lecz miałem wrażenie, że w Twoim spojrzeniu jest też nuta pożądania. Zawsze jest, gdy widzisz mnie nagiego.

- Nie masz prawa zabawiać się ze swoim ciałem bez mojej zgody, bo należy ono do mnie – stwierdziłeś, podchodząc do łóżka i siadając obok. Byłem czerwony ze wstydu, lecz nie pozwoliłeś mi uciec spojrzeniem. Wymamrotałem cicho, że problem stworzył się sam, a Ciebie nie było w domu.

- Więc trzeba było na mnie poczekać. – stwierdziłeś stanowczo, ucinając wszelkie dyskusje. Byłeś zirytowany wizją tego, że dałbym sobie przyjemność sam, bez Twojego wkładu. Że nie mógłbyś zlizać mojego nasienia z dłoni albo bezpośrednio ze źródła, a potem podzielić się nim ze mną. Musisz mieć wszystko. Jesteś tak na to łakomy. Nigdy nie zaspokojony. Ciągle chcesz więcej. Łapczywie mnie pożadasz.

Wyciągnąłeś coś z szuflady, nie widziałem dokładnie, co. Błysnęło tylko srebrną poświatą, nim ukryłeś to w dłoni.

- To powinno cię nauczyć pokory – dodałeś, a ja poczułem na nadal stojącej męskości metalowy krążek. Co więcej nie obejmował on tylko męskości, przełożyłeś go przez jądra i zacisnąłeś go tuż za nimi, u samej nasady. Kliknęło. Blokada została założona.

- Nie utrudni ci to w niczym, poza tym, że się nie spuścisz. Nie zarzymuje dopływu krwi, tylko spermy – zobrazowałeś plastycznie, patrząc zadowolony na kolejny zniewolony fragment mojego ciała. Każdy był zniewolony, lecz lubiłeś to widzieć. Ja byłem nieco przestraszony tym, jak miałem teraz żyć z tym czymś, jednak nie ośmieliłem się nawet sprzeciwić. Wiedziałem, że masz rację, oraz że masz prawo tego wymagać. Powinienem wiedzieć wcześniej, że nie mogę wykorzystywać Twojego ciała dla swojej przyjemności bez Twojej zgody.

A problem nadal był, teraz kurewsko bolesny, prawie wyciskał mi łzy z oczu. A Ty nadal spokojnie mówiłeś.

- W sytuacji, gdy będziesz potrzebował to zdjąć, czyli takiej jaka miała miejsce pod prysznicem, przyjdziesz do mnie i mi to powiesz, poprosisz bym ci to zdjął. A wtedy ja zadecyduję, czy to zrobię, czy jeszcze cię podręczę. A potem ulżysz sobie przy mnie, patrząc na mnie, zrobisz to dla mnie. Albo ja dam tę ulgę tobie. I czasem sobie przy okazji też… - zmrużyłeś groźnie oczy, gestem prawdziwego sadysty. Wiedziałem, że podoba Ci się ta sytuacja, podnieca Cię ta władza, to, jak mnie właśnie zniewoliłeś. Wiedziałem, że będziesz to wykorzystywał.

- Teraz… - szepnąłem, czując coraz większy ból między nogami. Spojrzałem na Ciebie prosząco, ale Ty pokręciłeś głową.

- Teraz pocierpisz w ramach pokuty – stwierdziłeś, wstając i kierując się do wyjścia. Zacisnąłem powieki i uda.

Wiedziałem, że nie wytrzymasz w bibliotece, wiedząc, w jakim jestem stanie. Nie będziesz umiał przestać o mnie myśleć.

Twoje łakomstwo jest zbyt silne.

Daję Ci najwyżej pięć minut.


Twoja V.


Saligia II (by Mariel)

Część "druga", z perspektywy tego drugiego, pisana przez moje seme.



Saligia

Pycha , Sakrament Pokuty


Ta gra nie nudziła się nam nigdy. Oboje nie wierzyliśmy sobie, byliśmy doskonałymi aktorami, nie tylko przed ludźmi, ale nawet leżąc w idealnie czystej, białej pościeli. Udawałeś wielkiego buntownika nie znoszącego wszelkich zasad, zrzucającego jarzmo każdego, kto ważył Ci się je narzucić. A wystarczyło jedno moje słowo, byś wypełnił polecenie. Jedno spojrzenie, byś drżał otulony miękką kołdrą. Jeden doskonale wypracowany gest, perfekcyjny, by Twój oddech przyspieszył. I jedno słowo, byś zapomniał o całym świecie.

Nie musiałem Cię brukać, sam się pokalałeś. Ważyłeś się przyjść do mnie, niczym skruszony grzesznik do miłosiernego boga. A przecież Ty nie byłeś tym pierwszym, a ja może i miałem wiele niebiańskich przymiotów, ale nie byłem skory do wybaczania. Twoja wiara we mnie była większa niż ta, którą sam posiadałem. Ufałeś mi nawet tu i teraz, w sytuacji bez wyjścia, bez żadnej ewakuacyjnej drogi ucieczki. Wiedziałeś, że to tylko nasza gra i zabawa. W końcu nie potrafiłbym dać Ci wolności. Nawet w objęciach śmierci nigdy nie zwrócę Ci skrzydeł. Upadałeś w moich ramionach, a ja patrzyłem na to ze spokojem. Z tym samym opanowaniem, które było w moich oczach w tej sytuacji. Zatraciłeś się całkowicie, nie umiesz już kłamać. Nie umiesz nawet słabo zaprzeczyć. Nie przepraszasz, bo wiesz, że samo słowo nigdy mnie nie zadowoli.

Oboje, teraz, w tej chwili, oddamy się rozkoszy i sobie. Jestem Twoim bogiem, spowiednikiem i katem w jednym. Pokutę, którą Ci wyznaczę wypełnisz już z pokorą. Czasem wydaje mi się... ba, mam pewność, że łamiesz moje zakazy tylko po to, by potem móc przyjść skruszony i opaść w moje ramiona. Potem oboje przez długie godziny zatracamy się w erotycznych doznaniach. Nigdy nie zabroniłbym Ci krzyczeć, nigdy nie odbiorę sobie przyjemności jaką daje mi fakt słyszenia swojego imienia między wrzaskiem bólu, a rozkosznym jękiem. A łzy, które płynęły po Twoich policzkach, były dla mnie najwspanialszym wyrazem żalu za Twoje grzechy.

Jesteś zbyt pewny siebie. Twoje zaufanie zaczęło graniczyć z głupotą. Myślisz, że nigdy Cię nie skrzywdzę, a przecież jednym słowem, drobnym gestem mogę odebrać Ci szczęście. Nie jestem bogiem dobrym, jestem okrutnym, chaotycznym tworem. Zlepkiem najróżniejszych pragnień. A Ty myślisz, że jesteś w stanie nade mną zapanować. Złamałeś mój zakaz i teraz już nic nie byłoby w stanie mnie powstrzymać. A przecież...

.... przecież nawet nie zauważyłem gdy moje dłonie zawędrowały do szafki, pospiesznie z niej wszystko wyrzuciły, drogi zegarek z grawerowaną bransoletą, flakon mocnej, męskiej wody kolońskiej również uderzył o ziemię. Dookoła nas rozniósł się ten mocny, ostry zapach. Idealnie obrazował nasze pragnienia, pobudzał. To, co leżało na podłodze, mogło zapewnić byt kilku biedniejszym rodzinom. Nie miało to znaczenia, nadal nie odnalazłem malutkiego pudełeczka z czymś, co umniejszy Twój ból.

Tym, co mnie powstrzymało nie byłeś Ty, pyszny chłopcze, to zabawne, że to słowo tak bardzo Cię opisuje. Jest dwuznaczne, tak, jak Ty posiadasz dwie twarze. Twoja buta nie zna granic, odwaga pozwalająca na sprzeciw wobec mnie, a z drugiej strony... jesteś taki.... smaczny, pociągający na tyle, bym nawet ja nie oparł się temu wdziękowi.

Nie, mój ukochany... tym co nie pozwoliło mi skrzywdzić Cię całkowicie, tym co zmusiło mnie do wybaczenia Ci głupoty, było jedyne czyste uczucie do jakiego jestem zdolny. Jedyne, które sprawia, że jestem czymś więcej niż pragnącym, okrutnym ochłapem mięsa, tkanek, limfy, osocza. Coś, co może świadczyć o istnieniu duszy. Nie wzbudzasz we mnie litości, jak ktoś, dla kogo jestem takim grzesznikiem, ktoś kto sprawia, że każdej nocy zatracam się we własnych pragnieniach. Nigdy nie pójdziemy do nieba.

Nie, mój ukochany... my kochać możemy się nawet w piekle.

Kiedy leżałeś pode mną wyczerpany, kiedy słyszałem jak łapiesz gwałtownie powietrze, nie mogłem Cię tak po prostu zostawić. Sam nie miałem tyle odwagi, co Ty. Przez cały czas nie byłem w stanie nazwać tego, co mną kieruje. Dlaczego już po chwili przemywałem Twoje pokutnicze rany? Dlaczego chciałem Cię uspokoić i pokazać, że zasłużyłeś na moje wybaczenie?



Chciwosc



Było we mnie sporo ze zwierzęcia, więcej niż bym kiedykolwiek chciał. Nawet teraz, tak naprawdę to te instynkty napędzały mnie do działania. To one sprawiały, że szedłem prosto za Tobą. Nie spuszczałem Cię z oka, choć wiedziałem, że nigdy mi nie uciekniesz. Niczego przede mną nie ukryjesz. Zawsze byłem gdzieś obok Ciebie, od kiedy się poznaliśmy. A Ty nie byłeś w stanie się ode mnie odsunąć dalej niż na kilka kroków. Doprowadziłem do sytuacji, w której Ty wypatrujesz mnie na każdym kroku, ale Twoje spojrzenie jest niemal stęsknione. Uwielbiasz czuć, ze cały czas jesteś pod moją opieką.

Twoje towarzystwo nie przypadło mi do gustu. Tak naprawdę pałałem niechęcią do każdego, kto był bliżej Ciebie. Ten mężczyzna zdecydowanie przekroczył wyznaczoną przeze mnie granice kontaktów. Miałem wrażenie, że doskonale wiesz, iż patrzę wprost na Ciebie. Poszedłeś do tej toalety, bo obawiałeś się, że nie wytrzymam?

Miałeś rację, doprowadzałeś mnie na skraj wyczerpania i czego oczekiwałeś? Spokojnej, poważnej rozmowy o tym, co miało miejsce? Zdawałeś sobie sprawę, że przejdę do czynów, że nie zapytam „po co?”. Wystarczy mi to, że widziałem i że oddasz mi się z tą samą biernością. Tylko brudne kafelki z kreatywnymi bazgrołami umożliwiały mi patrzenie w Twoje oczy. Od początku wiedziałeś, że to ja. Od kiedy tylko poczułeś większe ciało przyciskające Cię do chłodnej ściany. Czekałeś na mnie? Obskurna toaleta była kiepsko dobraną scenerią, ale nie ona się liczyła. Ważni byliśmy tylko my dwoje.

Fakt, że nie usłyszę protestu, Ty potwierdzisz moje słowa. Pragniesz być mój, bo to daje Ci pewność, że zawsze się Tobą zajmę. Zdajesz sobie sprawę, że nie jestem głupim nastolatkiem, że dopóki pozostaniesz moją własnością, otoczę Cię opieką, miłością i sprawię by nigdy niczego Ci nie zabrakło. Na swój sposób szanuję to co posiadam. Jestem dla Ciebie jak starszy brat. Krzywdzę Cię, ale nikomu nie pozwolę się w tym wyręczyć. A Ty... rany z moich rąk przyjmiesz z pokorą. Tak, jak teraz Twoje gesty, to że nawet nie próbowałeś się wyszarpnąć, dowodzą, że całkowicie mi się oddałeś. Uwielbiam nam to uświadamiać. Przypominać, że to ja wyznaczam Ci granicę Twojej wolności. A przecież...

.... sam jestem równie zniewolony. Gdy na mojej dłoni ląduje mydło... tłumaczę, że chodzi o to, by nikt nie usłyszał Twoich wrzasków. Kłamię. Ty o tym wiesz. Nie potrafię znowu przyznać, wolę udawać. Biorę Cię tu i teraz. Zabieram to, co należy do mnie. Chcę, by było moje całkowicie i kompletnie. Tym, w jaki sposób to robię, chcę udowodnić moją niechęć do dzielenia się i fakt, że nawet złote kajdany mogą uwierać.

Pragnę jeszcze tylko jednego, byś zapieczętował moje działanie. Wiesz, że nie zadowolę się samym ciałem. Więcej. Mocniej. Nie tylko mogę Cię tak rżnąć, Ty masz mnie tak kochać. Tylko wtedy Twoje oddanie, a moja władza, będą pełne. Tylko w ten sposób zaspokoisz moją chęć posiadania.



Nieczystosc




Nigdy nie interesowały mnie Twoje tłumaczenia. Wiedziałem, że mnie nie okłamiesz. Zdawałem sobie też sprawę, że nie z powodu strachu. Choć teraz, kiedy przyciskałem Cię do ściany, widziałem go w Twoich pięknych oczach. Czułem, że się boisz i że nawet Twoja pyszna buta gdzieś znikły. Byłeś winny, a Twoje ciało Cię zdradziło. Nie potrafiło mnie oszukać.

Co zabawne, wyczułem, że przerażenie poczułeś dopiero gdy się odsunąłem. Gdy na mojej twarzy z powrotem zagościła maska spokoju. Dlaczego się bałeś, mimo, iż wiedziałeś, że znów tylko gram? Wiedziałem, że weźmiesz dokładną kąpiel. Nie dotknę Cię brudnego, z tego zdawałeś sobie sprawę. Znałeś mnie, moje upodobania. Doskonale wiedziałeś, czego będę oczekiwał i nigdy nie wahałeś się spełnić mojej zachcianki. Zostawiłem Cię, nie musiałem nad Tobą stać i Cię pilnować.

Mogłem sam Cię umyć, zmyć z Ciebie każdy grzech. Obawiam się jednak, że zabrakłoby mi silnej woli albo Tobie złych uczynków, za które mógłbym sprawić Ci ból. Siedziałem w bibliotece, udawałem że czytam książkę. Wciąż odgrywałem pozornie spokojnego, mimo, iż w moich… iż Ty w moich oczach odnalazłbyś pragnienie i troskę. Widziałbyś, jak walczę ze sobą. Dostrzegłbyś to nawet w sposobie, jaki przerzucam kartki starej książki. Siedziałem jak zwykle rozparty w fotelu, otoczony zapachem starych książek i pełnymi regałami. Nie położyłem nóg na stole, czekałem, aż mnie zawołasz. Byłem jak drapieżnik, który wyśledził swoją ofiarę i czekał na dogodny moment.

Wszedłem do łazienki i zorientowałem się, że krew płynie nawet po kafelkach. Wiedziałem, jak bardzo musisz cierpieć, jak wiele jej utraciłeś. Nawet woda miała jej barwę, cały w niej byłeś. Przypominałeś Chrystusa udającego się na mękę albo skatowane dziecko. Tak wyglądałeś dla kogoś z boku. Dla mnie jesteś słusznie cierpiącym grzesznikiem. Nie pozwolę Ci umrzeć, nim oboje nie upadniemy wystarczająco nisko.

Twoje oddanie... zaufanie, znowu pokazały, jakim ogromnym jesteś głupcem. Gotów jesteś cierpieć, ryzykujesz swoje życie dla mojej zachcianki. Zrobisz to zawsze, a jeśli nie, to Cię zmuszę. Nie potrzebuję do tego przemocy, choć czasem jej wykorzystanie nadaje sytuacji nowego smaku.

W tej krwi jesteś cudowny. Oczyszczony. Ta krew jest dowodem Twojej przynależności do mnie. Mógłbym ją zebrać z Ciebie pocałunkami, pojedynczymi liźnięciami. Wtedy zacząłbyś drżeć, powiedz... co by zwyciężyło? Przyjemność, czy ból? To, że do mnie należysz... tak wspaniale łączy te dwa odległe uczucia. Czy to właśnie... nie jest idealne?

Dzięki mnie nie musisz wybierać. Owoc z zakazanego drzewa był właśnie takim wyborem. Między wiernością, a dziką przyjemnością. Dzięki mnie, nie musisz podejmować tej decyzji, ale przecież...

... ja też zostałem od niej uwolniony przez Ciebie.


Zazdrosc

Tym razem nawet nie próbowałeś mi się tłumaczyć. W końcu nauczyłeś się, że to nic nie zmieni. Otrzymasz stosowną karę za swoje zapominalstwo. Nie miało już znaczenia, że odkryłem to, gdy bezprawnie grzebałem w Twoim telefonie. Nic nie miało znaczenia. Najważniejszy byłeś Ty i Twój kolejny grzech. Kolejna pokuta, którą Ci zadam. Tym razem zrobię to sam.

Pisałem swoje imię wszędzie. Na każdym elemencie Twojego niewiernego ciała. To mnie było posłuszne, nie Tobie. Czułem jak drżysz, a mimo to stanowczo utrzymywałem Cię w miejscu. Ręka mi nie drgnęła, tworzyłem dzieło, bezlitośnie. Jakże musiałeś przeklinać w myślach moje pochyłe, pełne zdobień litery, przecież o ile łatwiej by Ci było, gdybym pisał proste, zwykłe A. Czasem wbiłem nóż zbyt mocno, wtedy nie pozwoliłem krwi się marnować, zbierałem ją językiem. Nie było miejsca na Twoim ciele, na którym bym się nie podpisał.

Jednak moje imię widniało też na Twojej duszy, każda Twoja myśl je wykrzykiwała. Lubisz czuć, ze należysz do mnie, teraz będziesz miał okazję przy każdym najdrobniejszym ruchu przypomnieć sobie, skąd wziął się ból, który przeszywa Twoje ciało. O niczym już nie zapomnisz. Każdy mój rozkaz wykonasz dokładnie, kilkakrotnie sprawdzisz, czy aby na pewno się nie zawiodę.

Nie zerżnąłem Cię wtedy. Nawet tego nie pragnąłem. Nie potrzebowałem pieprzyć Cię, by boleśnie pokazać Ci, czym skończy się kolejne nieposłuszeństwo. Znałem inne, trwalsze sposoby. To miała być kara. Będąc z Tobą, nawet jeżeli obiecywałem, że nie dam Ci przyjemności...

... ulegałem. Wiedziałeś, że to czcze pogróżki, tak jak to, że się Tobą nie zajmę. Ukarze Cię, zadam Ci ból... a potem wezmę na ręce, przemyje każdą ranę i scałuję każdą łzę. Dam Ci nauczkę, a potem... pokażę, że mimo wszystkich tych błędów nadal nie potrafię Cię zostawić. Nie przyznam, że czuję to „coś” więcej. Nie przyznam, że „to” mnie powstrzymuje przed potraktowaniem Cię, jak każdego innego naiwnego chłopczyka. Zmieniasz mnie z każdym dniem. Nie w dobrego człowieka, Ty chcesz bym dobry był tylko dla Ciebie. Jesteś nawet o to zazdrosny.



Gniew



Mnie się nie odmawia, doskonale o tym wiesz. Zaiste, jestem największym przeciwnikiem słowa „nie”. Ty nie masz prawa nigdy się ze mną nie zgodzić. Masz mnie słuchać, spełniać życzenia z pokorą. Nigdzie nie mam zamiaru Cię wypuścić, ptaszyno. Twoja wolna wola kończy się tam, gdzie ja o tym zadecyduje. Nigdy nie pozwolę Ci odejść, nawet na trzy miesiące. Jak możesz mi coś takiego proponować? Jak coś takiego mogło Ci w ogóle przyjść do głowy? Zapominasz się. A moim obowiązkiem jest przypomnieć Ci, gdzie Twoje miejsce... Pode mną.

Jedno Twoje zdanie wypowiedziane w złości, jedno które zabolało. Wspomnienie przeszłości, nigdy nie miałeś prawa sobie na nie pozwolić, tak, jak na ten zarzut. Tak naprawdę obchodzisz mnie Ty, nie Twoja kariera. Kiedy budzę się rano, zapytam, jak się czujesz, a nie, jakie notowania na listach przebojów. O ile oczywiście zapytam o cokolwiek. Mógłbym Ci zabronić grać, ciekawe czy wtedy też byś mnie posłuchał. Znów walczyłaby Twoja buta i pokora.

Bez wahania ciągnąłem Cię do sypialni, byłeś energiczny, ale niestety zbyt słaby, by wyrwać się z tego uchwytu, by kiedykolwiek się w zupełności ode mnie uwolnić. Zresztą, nie chcesz tego. Teraz już wiesz, że zostaniesz. Chcesz ukryć przede mną spojrzenie czekoladowych oczu i uśmiech, bo wyczytałbym z nich tę odpowiedź. Dowiedziałbym się, że to była prowokacja. Zrozumiał, że wcale nie chciałeś nigdzie jechać. Chciałeś żebym Ci zabronił. Pamiętaj jednak, że niczego przede mną nie zataisz. Jesteś dla mnie niczym ulubiona, otwarta książka. Zapisana na marginesach, a jednak zadbana. Nie wracam do niej, ja cały czas mam ją przy sobie, ukochaną lekturę.

Nie skłamałem, doskonale zdawałem sobie sprawę, że wariuję w domu, gdy nie ma Cię kilka godzin. Zmusiłbym Cię do powrotu już w momencie, w którym byłbyś na lotnisku, przecież wiesz. Bez Twoich protestów, w których widzę oddanie, bez chwil pełnych przyjemności, spośród których wybijają się krzyki bólu, bez spojrzeń rzuconych i pełnych porozumienia.

Krzyczysz i próbujesz mnie obrazić, a przecież oboje dobrze wiemy, co czujesz. Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że tak naprawdę... czekasz z niecierpliwością.



Lenistwo


Uwielbiam te nasze sprzeczki, ten sposób przekomarzania się. Zwłaszcza teraz, kiedy nie chce mi się robić nic więcej. Świeże powietrze jest zdrowe, ale ma też nieprzewidywalne właściwości. Zawsze, kiedy grzeszę, ciągnę Ciebie za sobą. W końcu nie leżę tu sam, to Ty obejmujesz mnie w pasie, wtulasz ufnie głowę w mój tors. Igramy ze sobą od dwóch dni, między kolejnymi łykami mięty i kakao. Ty zjadasz truskawki, brudzisz się bitą śmietaną. Mój słodki oszuście, ja już nie wierzę w przypadki. Pozostała mi wiara tylko w to, co nas łączy. Uśmiechasz się, sprawdzasz ile wytrzymam. Już niewiele. Zdrowy mężczyzna, mając kogoś takiego jak Ty u boku, nie może tylko leżeć i patrzeć.

Problem był innej natury... i miał ogromny związek ze zdrowym powietrzem. Nie miałem najmniejszej ochoty na szybki i ostry seks. To powinno być coś, co odda klimat, to co nas teraz łączy. Coś więcej niż udane pożycie. Przez całą noc się ze mną drażniłeś, żaden z nas nie wygrał. Zasnąłeś w pół zdania zmęczony. Mruczałeś tylko o tym, że mnie uwielbiasz. Nieświadomie. Powinieneś częściej popadać w ten stan.

Moje zachcianka za Twoją. Znów ją spełniasz, tak, jak tego sobie zażyczyłem, czasem nawet przekraczasz moje najśmielsze oczekiwania, cudowny chłopcze. Nie zawodzisz mnie nigdy. Zaskakujesz, wciąż czuje mrowienie w opuszkach palców w miejscu, gdzie Twoje wargi zetknęły się z nimi. Twój ból, Twoje poświęcenie dla mnie. Przezwyciężasz cierpienie i opory. Wynagrodzę Ci to… nie teraz... kiedyś. Miałem rozchylone powieki, widok był zniewalający. Twoje oczy mają wciąż tę samą barwę, a jednak ich wyraz tak bardzo się zmienia. Czujesz rozkosz, wiem to.

Rytmiczne ruchy bioder, nie zważasz na swój ból, skupiony jesteś na tym, by dać mi przyjemność. Oparłem tylko dłonie na Twoich biodrach, nie robiłem nic ponad kontrolowanie sytuacji. Nie chciałem, żebyś przestawał, nie musiałeś się spieszyć. Z moich warg nie padały przeciągłe jęki, tylko ciche zadowolone pomruki, jako rodzaj nagrody, okazania, ileż to mi Twoje młode ciało sprawia przyjemności.

Nie przyzwyczajaj się do tej sytuacji, nie potrwa długo. Ciesz się za to chwilą, krótkotrwałym przyzwoleniem. Tylko tyle Ci mogę dać. Nie przestawaj, jesteś zniewalający. Nie potrafię oddać wyrazu Twojej twarzy, klatka piersiowa opada i unosi się w niezwykle szybkim tempie. W tym przytłumionym świetle mój wzrok na kilka chwil spoczął w miejscu tatuażu, który kiedyś stworzyłem na Twoim ciele. Symbol Twojej przynależności do mnie. Nigdy się go nie pozbędziesz. Patrz na mnie... w moje oczy. Patrz na swojego władcę, jedynego pana. Zapytaj mnie o ulubioną liczbę... a odpowiem „nieskończoność”.

Nie przestawaj, nie licz. Zatrać się w tej chwili. Nie wstawajmy z łóżka. Zabrudzona pościel Cię peszy, mój śliczny? Czyż ta plama nie jest dowodem naszej miłości? Czy ta niewielka ilość krwi na Twoich udach nie jest dowodem naszego pragnienia? Czy ten niepewny uśmiech, skrywany... czy nie jest on dowodem łączących nas uczuć? Teraz spójrz na mnie i powiedź, jak bardzo mnie kochasz. A ja będę tu leżał, wybrzydzał, miał życzenia, będę powoli sunął palcami wzdłuż kręgosłupa i szeptał...



Łakomstwo



Byłem wściekły, od samego rana mnie wręcz nosiło. To był wyjątkowo nieudany dzień, rozpoczynając od tego, że ze snu wyrwał mnie Twój budzik. Następnie kłopoty z wiecznie niezadowolonym klientami. Tylko ja mam prawo być wiecznie niezadowolony. A potem znowu Ty. Pojawiasz się w domu, jak gdyby nigdy nic, i witasz wszystkich trzaśnięciem drzwiami. Każdy powód był dobry. Nie obchodzą mnie Twoje tłumaczenia, nie chce ich. Chce Ciebie bez nich. Są niepotrzebne, i tak to zrobię. I tak znowu pokażę Ci, że możesz być tylko mój.

Związałem Cię własnym paskiem, nie miałem ochoty, czasu, by szukać czegokolwiek innego. Nie potrzebuję go, ale dziś mam na to ochotę. A Ty musisz się na to zgodzić, nie obchodzą mnie Twoje protesty. Mam ochotę robić to właśnie w ten sposób. Zresztą przecież się mi poddajesz. Czuje, że wcale nie masz ochoty protestować. Podoba Ci się to co robię. To, że nie zadałem żadnego pytania. A zamiast powitania poczułeś moje chłodne wargi na karku i to jak bardzo Cię pragnę między pośladkami.

Potrzebowałem tego lustra. Za każdym razem chciałem patrzeć Ci w oczy, chciałem śledzić każdą najdrobniejszą reakcje. Drżenie Twoich mięśni, to że łakniesz więcej. Nawet jeżeli to oznacza ból. Byłeś taki ciepły, stanowiłeś kontrast dla mnie i chłodnej tafli lustra. Twój oddech osadził się na niej, nieco rozmazując obraz. A ja z każdym kolejnym pchnięciem coraz mniej widziałem i coraz mniej byłem w stanie zrozumieć, ogarniała mnie tylko większa żądza i przyjemność, a one potrafiły przysłonić cały świat... tak jak Ty.

Niesamowite, że rozmyślasz o mnie podczas kąpieli. Poświęcasz mi każdą sekundę życia, nawet kiedy mnie obok nie ma. Mówiłem, że Twoje ciało zdradzi Cię dla mnie. Widzisz, jak bardzo jest mi oddane? Dlatego nie mógłbym go skrzywdzić. Zobacz, rumienisz się od samego mojego spojrzenia. Niecierpliwisz się, gdy wyciągam do Ciebie dłoń i irytujesz gdy jednak zamiast na Tobie, spocznie na łóżku obok.

Ten pierścionek był dopiero początkiem. Gdybyś się przyjrzał, dostrzegłbyś, że nawet na nim kazałem wygrawerować swoje inicjały. Lubię, gdy wszystko jest nie tylko na właściwym miejscu, ale gdy jeszcze dobrze wygląda. Cóż, idiotyzmem byłoby, gdyby widniało tam logo jakiejś firmy, prawda? Uwielbiam Cię uczyć. Wczoraj kultury, że nie trzaska się cholernymi drzwiami. A dziś pokory. Jesteś wspaniałym uczniem, mógłbyś tylko być mniej pojętny. Wtedy nasze lekcje trwałyby zdecydowanie dłużej.

Rzuciłem ostatnie spojrzenie na Twoje ciało wyciągnięte na łóżku. Pochlebiasz mi, taki zniewolony. Nie spróbowałbyś mi się sprzeciwić, prawda? Nie wiedziałeś, że grzeszysz, gdy Twoja dłoń sprawiała Ci przyjemność. Mały głupcze, czy ja sam nie dałbym Ci o wiele więcej przyjemności, niż Ty kiedykolwiek sobie mogłeś? Wystarczyło jedno słowo. A zresztą po co nam słowa? Wystarczyło, byś usiadł mi na kolanach.

Pomyłka, mój drogi, byłem przy Tobie już po trzech minutach. Tyle zajęło mi zdobycie z lodówki butelki szampana. Trzeba opić mój kolejny triumf.