Słowem wstępu

Jest to blog o tematyce yaoi, a dokładniej, to bardzo hard-yaoi, także wszystkich homofobów i wrażliwców kulturalnie ostrzegam. Całą resztę zapraszam do czytania i komentowania. Jeśli ktoś chce być informowany o nowych rozdziałach, proszę o wpis w komentarzu wraz z numerem gg.

niedziela, 7 marca 2010

Rozdział 1

Tak, wiem, długo musieliście czekać, wiem. Gomenasai! Miałam małe kłopoty, ale już wszystko jest (chyba) ok. Tak jak obiecałam kilku osobom, dodaję nowy rozdział. Prosząc przy okazji o komentarze, oraz dziękując za poprzednie. 9… no no, myślę, że to dobrze jak na początek. Jestem usatysfakcjonowana. Chciałabym dodać, że jest to tekst bez bety, a ja nie mam już dziś siły, by to sprawdzać. Poprawiona wersja ukaże się niebawem ^^.
Anonimowy – Nie będzie już motywu wampir – snag, a z pewnością nie tak dokładnie. Będzie to seria połączonych ze sobą opowiadań, które mogą razem tworzyć serię, ale mogą też występować całkowicie indywidualnie.
Zapraszam.




Rozdział 1





Tylko nie to… nie to! Wąż! Gorzej być już nie mogło. Dlaczego to nie mogła być puma? Albo chociażby jaguar? Wszystko lepsze, niż ten gad! Każde inne drapieżne zwierzę zabiłoby go jednym ruchem szczęk, ale bycie zjedzonym żywcem, do tego w całości, przez oślizgłego gada… to największa tortura, jaka mogła go spotkać. Nie mógł się ruszyć z wyczerpania i bólu, zresztą był związany. Czyli dla zwierzęcia był po prostu padliną. Mięsem. Pożywieniem. Strawą. Niczym. Obserwował, jak łuskowate, kilkumetrowej długości ciało sunie po krawędzi zapadliny. Usłyszał złowieszczy syk. Po plecach przebiegł mu dreszcz.
Może to kara od bogów? Może to z ich woli leży tutaj? Może tak chcieli? Tylko… dlaczego? Zacisnął powieki i zaczął się gorączkowo modlić do swego boga o ratunek.
- Zabawne. Nawet będąc ofiarą, oddaną mi na pewną śmierć, tak naiwnie wierzysz, że cię ochronię… aż żal niszczyć taką wiarę… - usłyszał tuż przy uchu cichy szept, przywodzący na myśl wodę spływającą po chropowatym ostrzu. Lub krew spływającą po tym samym ostrzu. Rozchylił gwałtownie powieki, tylko po to, by ujrzeć przed sobą parę złocistych oczu z pionową źrenicą wpatrujących się w niego. Z pewnością należały do drapieżnika.
Chłopak krzyknął ze strachu, przez nagłą porcję adrenaliny zdołał nawet szarpnąć się gwałtownie, jednak to nic nie dało. Wpatrywał się z przerażeniem w pochylającą się nad nim sylwetkę. Naokoło panowała noc, nie widział więc dokładnie, ledwo miał siłę, by utrzymywać powieki w górze. Wiedział jedynie, że to mężczyzna. Z pewnością był to mężczyzna… tylko… te oczy…iskrzyły nawet w tak gęstej ciemności. Wyczerpany młodzieniec mógł sobie z łatwością wmówić, że ma omamy z wyczerpania i pragnienia, jednak jego umysł nie potrafił zacząć pracować logicznie i nadal produkował kolejne fale strachu. Żywa ofiara nie potrafiła skupić się na niczym innym, niż obserwowanie tych drapieżnych tęczówek.
- Dlaczego jesteś taki zdziwiony? Nie wiedziałeś, komu składają cię w ofierze? – spytał mężczyzna z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Dopiero po tych słowach do chłopaka zaczęło coś docierać. Jak to „ofiarą oddaną mi”?! Jak to „wierzysz, że cię ochronię” ?! Modlił się do swego boga, a nie do… do…
- K… kim… je…steś? – spytał cicho, z wyraźnym trudem. Gardło miał wysuszone i zachrypnięte.
- Jak to kim? – ironiczne zdziwienie przebrzmiało w głosie tajemniczej postaci – Nie bądź głupcem… domyśl się – dodał z ciężkim westchnieniem, a młody Aztek poczuł na swoim ramieniu dłoń. Dłoń, która należałaby do człowieka…gdyby nie była upstrzona w długie, ostre szpony.
Wciągnął gwałtownie powietrze, a zrozumienie spłynęło na niego, jak deszcz z zachmurzonego nieba podczas pory deszczowej. Nie dane mu było jednak podzielić się swoimi domysłami. Poczuł, jak wyczerpanie daje mu się we znaki, a zmęczenie sprawia, że jego powieki opadają.




***


Obudziły go odczucia, których doświadczał bardzo rzadko, mianowicie ciepło, wygoda, komfort… czyli coś, co nie było częścią jego życia, było nowe i nieznane. Uchylił powoli powieki, a pierwsze, co ujrzał, to korony zielonych drzew na tle słonecznego nieba. Chwilę zajęło mu przypomnienie sobie ostatnich wydarzeń, lecz gdy już tak się stało, poderwał się gwałtownie z posłania. Naturalnym odruchem łowcy rozejrzał się czujnie naokoło, wytężając maksymalnie wszystkie zmysły. Ze zdziwieniem stwierdził… że nic mu nie zagraża. Żyje, oddycha, nie marznie, nic go nie boli, nie jest wyczerpany. Może… może to był tylko sen? Może zasnął na polowaniu i nikt nie rzucił go bogu w ofierze. W takim razie gdzie jest jego dzida?
Rozejrzał się uważnie po najbliższym otoczeniu, szukając swojej broni. Zamiast tego ze zdziwieniem zarejestrował kopiec ułożony z owoców. W tej samej chwili do jego uszu doszło złowrogie burczenie głodnej bestii. Tym razem to on był tą wygłodniałą bestią i to jego brzuch wydał ten dźwięk. Nie zastanawiając się dłużej, zaczął pałaszować słodkie i soczyste owoce. Ojciec zawsze mówił, że prawdziwy mężczyzna musi jeść dużo mięsa, jednak chłopak nie miał zamiaru wybrzydzać
- Sssssmacznego – przy jego uchu rozległ się cichy szept, brzmiący właściwie jak syk. Młodzieniec zerwał się na równe nogi i odwrócił gwałtownie. Natychmiast tego pożałował.
To, co ujrzał przerosło jego najśmielsze oczekiwania, nawet w wyobraźni nigdy nie widział kogoś… czegoś podobnego. Coś, co przed chwilą się do niego odezwało, nie było człowiekiem. Nie do końca. Tam, gdzie powinny zaczynać się nogi, wił się kilkumetrowej długości wężowy ogon, zdobiony granatową łuską oraz sporą ilością kolorowych piór, zajmujący sobą dużą powierzchnię podłoża. Na jego końcu widniał kolorowy pióropusz wyglądający jak ogromny wachlarz. Można by rzec, że od pasa w górę wyglądał jak człowiek, jednak nie byłaby to prawda, bowiem istota miała na głowie budzące respekt, ostre poroże. Gdyby nie te kilka defektów, byłby nawet bardzo przystojnym mężczyzną. Długie czarne włosy okalały przystojną twarz i spływały gładko na ramiona oraz dobrze zbudowany tors z zarysem wyrzeźbionych mięśni. Spomiędzy czarnych kosmyków wystawały długie, trójkątne uszy, zupełnie niepodobne do uszu człowieka. Aztek musiał wysoko unosić głowę, bowiem istota unosiła się co najmniej trzy metry nad ziemią, i z pewnością mogłaby znacznie zwiększyć tę odległość, gdyby chciała.
- Już? Napatrzyłeś się? Więc może uspokoisz się i zaczniesz oddychać? Nie, żebym był wybredny, ale wolę świeże mięsko od padliny – stworzenie uśmiechnęło się jadowicie. Dokładnie tak, uśmiechnęło się jadowicie, ukazując parę ostrych kłów. Chłopak uświadomił sobie, że naprawdę od dłuższej chwili nie oddycha, więc zaczął szybko nadrabiać zaległości, nie spuszczając czujnego spojrzenia z … tego czegoś.
- Czym… - zaczął cicho, lecz brutalnie mu przerwano.
- Czym jestem? – wężowa istota uniosła jedną brew, nie wydając się być zainteresowana rozmową – Dam ci wskazówkę. A nawet kilka. Pierwsza: Nie jestem czymś, tylko kimś. Druga: przeanalizuj ostatnie wydarzenia i dojdź do jakiegoś logicznego wniosku. Trzecia: przez wzgląd na hierarchię wypadałoby, byś przedstawił się pierwszy – powiedział czarnowłosy. Zdawał się być rozbawiony strachem chłopaka i trzymaniem go w niepewności. Ten zaś wpatrywał się w rozmówcę szeroko rozwartymi oczyma, nie umiejąc myśleć logicznie, a co dopiero cokolwiek analizować lub kalkulować. Widząc to, rogaty westchnął ciężko, przewracając oczyma. Przeczesał szponami czarne, aksamitne kosmyki i umiejscowił spojrzenie złotych oczu o pionowych źrenicach w człowieku. Młody Aztek zrozumiał wtedy, że wspomnienia z bycia żywą ofiarą są prawdziwe.
- Liczyłem, że jesteś inteligentniejszy. W takim razie oświecę cię blaskiem swej chwały. Jestem Quetzalcoatl, Pierzasty wąż, Drugie Słońce Wiatru, stwórca twojego świata. – powiedział ze spokojem aztecki bóg, jednak w jego spojrzeniu była duma i wyższość nad młodym dwunogim człowiekiem. Uśmiechnął się kącikiem ust z zadowoleniem, widząc reakcję chłopaka, który zastanawiał się, czy upaść na kolana, czy może wybuchnąć śmiechem. Wybrał trzecią opcję, nie zrobił kompletnie nic. Nadal nie mógł uwierzyć w to, co widzi i słyszy. Czarnowłosemu znudziło się to stanowczo zbyt długie przedstawienie. Zaczął pełznąć powoli w stronę młodzieńca. Dopiero to otrzeźwiło go na tyle, by odskoczyć do tyłu i krzyknąć:
- Nie podchodź do mnie! – w odpowiedzi usłyszał kpiący śmiech, a bóg aztecki nie miał zamiaru się zatrzymać
- Przecież nie podchodzę – odparł rozbawiony. Pełzanie to nie jest chodzenie. To dyskryminacja. Quetzalcoatl szybko znalazł się przy przerażonym chłopaku i, nie przejmując się jego próbami ucieczki, otoczył go swoim masywnym, łuskowatym ciałem w pasie. Nie musiał się nawet nadwyrężać, by przytrzymać tego dzieciaka w miejscu.
- Przedstawiłem się. Liczę na rewanż – szepnął swojej ofierze do ucha, a ta dałaby sobie głowę uciąć, że poczuła na uchu rozwidlony język.
- Ja… jestem… - zaczął powoli człowiek, próbując zebrać myśli. Wężowaty wcale mu nie pomagał.
- Jesteś moim wiernym wyznawcą i moją własnością – dopowiedział, wchodząc mu w słowo, jakby właśnie o to mu chodziło. Ku swojemu zdziwieniu, zamiast przerażenia ujrzał oburzenie na twarzy skrępowanego w wężowych splotach chłopaka.
- Co?! Nie jestem niczyją własnością! – krzyknął młodszy, widać to co usłyszał przed chwilą było jak impuls, który pomógł mu wydostać się z otępienia i spod kurtyny strachu. Bóg zaśmiał się zadowolony z reakcji. Będzie ciekawiej…
- Ależ jesteś. Zapomniałeś już, jak się tu znalazłeś? Porzucony przez ojca, przez przyjaciół, wydany na pewną śmierć, oddany mi na ofiarę… Swoją drogą dawno nie miałem tak… kuszącej ofiary… - czarnowłosy pochylił rogatą głowę nad człowiekiem i wystawiając szybko język, zaczął wodzić nim przy jego twarzy. Aztek wiedział, że w ten sposób węże identyfikują zapach, że właśnie jest oceniany jakby był pachnącą pieczenią.
- Zjesz mnie? – spytał zszokowany, odruchowo prosząc w myślach boga, by odpowiedź była przecząca. Wywołało to jedynie zmrużenie złotych oczu bóstwa.
- Nie do końca to miałem na myśli, mówiąc „kuszący”… ale może kiedyś, gdy będę głodny… - wyszczerzył ostre kły i uchwycił podbródek trzymanego przez siebie chłopaka w szpony. Nie usłyszał ani jednego dźwięku bólu, młodszy zacisnął zęby. Dobrze, bardzo dobrze… nie tylko jest butny ale też uparty.
- Mam na ciebie wołać „ofiaro” czy „obiadku” ? – spytał mężczyzna, sugerując, by wreszcie mu się przedstawiono.
- Jestem Teotecoatl! – odpowiedział Aztek, próbując nieudolnie wyswobodzić podbródek z bolesnego uścisku szponów. Słysząc to Quetzalcoatl uniósł powoli brwi, wyglądając na zadowolonego.
- Naprawdę jesteś moim wyznawcą. Masz to nawet zapisane w imieniu*. To tylko bardziej powinno ci uświadamiać, że jesteś teraz mój… - oznajmił posiadacz ogona, a chłopak nie mógł zaprzeczyć, pomimo wielkich chęci, czując, jak zaciskające się na nim sploty zapierają mu dech w piersi.


"Coatl" – po aztecku oznacza „wąż”. Dla ciekawych „Quetzalcoatl” oznacza „pierzasty wąż” lub „waż o piórach ptaka”. „Teotlecoatl” oznacza „przyjście węża”.

9 komentarzy:

  1. *rozpływa się* aaaaaaaaaahhhhhhhhhhh *nie myśli trzeźwo*
    aaaaaahhhhh *wzdycha*
    *gapi się w monitor oczarowana*
    To najlepsza notka jaką u ciebie czytałam. Serio.
    *czyta jeszcze raz*

    OdpowiedzUsuń
  2. Po za tym, że przez chwile byłam w takim stanie jak poprzedniczka to:
    1. Mrr... Mitologia Azteków? Super! Odnośniki do greckiej i Egipskiej dawno mi się znudził.
    2. To było urocze, ten wężowaty jest zabawny xD
    3. Ee.... on jest od pasa w górę człowiekiem, więc... ee... jak miałby się kochać z uke?
    xD
    4. Mykam do szkoły, papa ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem naprawdę pod dużym wrażeniem. Zaskoczyłaś mnie całkowicie, świetnie wybrałaś mitologie tylko dziwi mnie to że wcześniej nie skojarzyłam:). przyznam że nurtuje mnie to samo pytanie co osobę piętro wyżej ale jak to mówią dla chcącego nie ma nic trudnego, a my mamy tu do czynienia z bogiem nie ? Więc na pewno sobie jakoś poradzi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam wiele blogów. Ale nigdy nie natrafiłam na autora, który potrafi tak wspaniale zainteresować czytelnika -doprowadzić do palpitacji serca jak widzi koniec notki i zastanawia się ,,czemu? ja chce więcej!''. Mam nadzieję, że będę częstym gościem na twoim blogu. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Masz naprawde świetny styl. Wyróżniasz się spośród znanych mi blogów yaoi(nie wiem dokładnie czym ,ale to chyba lekkość z jaką piszesz)Doskonały pomysł z osadzeniem akcjii.Jeszcze nie czytałam azteckiego yaoi.Tak jak inni komentujący zastanawiam się jak z tym sexem bedzie(bo mam nadzieje,że bedzie?)Eh jestem troche zboczona wybacz:)

    OdpowiedzUsuń
  6. A więc. Bardzo milutkie, wionie mi angstem pan-zabawek, ale co tam. W takich klimatach to wszystko może się zdarzyć.

    I ten wąż. Mrau. Co do niego, ja liczę na jakąś mega krzywdę, którą zrobi młodemu. >DDDD

    OdpowiedzUsuń
  7. sasasasasa!
    jednak jestem genialna i zgadłam ;D
    ale ty również jesteś, skoro napisałaś taki cudny rozdział ^^
    Spodobał mi się calutki, od pierwszej literki aż do ostatniej. Szczególnie przypadł mi do gustu Quetzalcoatl (swoją drogą, pomimo, że mitologia aztecka jest fajna te nazwy są doprawdy w cholerę trudne do zapamiętania i zapisania xD), jest taki... taki wredno-zarozumiało-arogancki *____*
    A teraz jako stały punkt programu, moja porcja domysłów xD
    Jak będą uprawiali seks? No cóż, skoro potrafi zmienić się w węża to może w człowieka również?

    OdpowiedzUsuń
  8. Z tą przemianą Sylver ma niezły pomysł. Przecież na początku Teotecoatl widział sunącego węża dopiero później objawiła mu się wersja pół na pół.:). Więc może rzeczywiście istnieje też całkowicie ludzka wersja. no cóż jak już wcześniej pisałam mamy do czynienia z bogiem.Chciałam się jeszcze ustosunkować do zagadnienia że nie pojawi się już motyw wampir-snag. Powiem krótko szkoda bo to co przeczytałam pozostawiło mi niedosyt ale mówi się trudno. Czekam na nowe opowiadania i oczywiście na kontynuacje "Oblatio Munda".

    OdpowiedzUsuń
  9. Pani_Ciemności_Yuuki22 marca 2010 04:27

    No no ja wiedziałam że tak będzie. Cudnie ale ten chłopak nie domyślny ale wężowaty chyba w końcu go ciut uświadomił więc powinien reszty sam się domyśleć. Cudna notka

    OdpowiedzUsuń