Słowem wstępu

Jest to blog o tematyce yaoi, a dokładniej, to bardzo hard-yaoi, także wszystkich homofobów i wrażliwców kulturalnie ostrzegam. Całą resztę zapraszam do czytania i komentowania. Jeśli ktoś chce być informowany o nowych rozdziałach, proszę o wpis w komentarzu wraz z numerem gg.

wtorek, 16 marca 2010

Saligia II (by Mariel)

Część "druga", z perspektywy tego drugiego, pisana przez moje seme.



Saligia

Pycha , Sakrament Pokuty


Ta gra nie nudziła się nam nigdy. Oboje nie wierzyliśmy sobie, byliśmy doskonałymi aktorami, nie tylko przed ludźmi, ale nawet leżąc w idealnie czystej, białej pościeli. Udawałeś wielkiego buntownika nie znoszącego wszelkich zasad, zrzucającego jarzmo każdego, kto ważył Ci się je narzucić. A wystarczyło jedno moje słowo, byś wypełnił polecenie. Jedno spojrzenie, byś drżał otulony miękką kołdrą. Jeden doskonale wypracowany gest, perfekcyjny, by Twój oddech przyspieszył. I jedno słowo, byś zapomniał o całym świecie.

Nie musiałem Cię brukać, sam się pokalałeś. Ważyłeś się przyjść do mnie, niczym skruszony grzesznik do miłosiernego boga. A przecież Ty nie byłeś tym pierwszym, a ja może i miałem wiele niebiańskich przymiotów, ale nie byłem skory do wybaczania. Twoja wiara we mnie była większa niż ta, którą sam posiadałem. Ufałeś mi nawet tu i teraz, w sytuacji bez wyjścia, bez żadnej ewakuacyjnej drogi ucieczki. Wiedziałeś, że to tylko nasza gra i zabawa. W końcu nie potrafiłbym dać Ci wolności. Nawet w objęciach śmierci nigdy nie zwrócę Ci skrzydeł. Upadałeś w moich ramionach, a ja patrzyłem na to ze spokojem. Z tym samym opanowaniem, które było w moich oczach w tej sytuacji. Zatraciłeś się całkowicie, nie umiesz już kłamać. Nie umiesz nawet słabo zaprzeczyć. Nie przepraszasz, bo wiesz, że samo słowo nigdy mnie nie zadowoli.

Oboje, teraz, w tej chwili, oddamy się rozkoszy i sobie. Jestem Twoim bogiem, spowiednikiem i katem w jednym. Pokutę, którą Ci wyznaczę wypełnisz już z pokorą. Czasem wydaje mi się... ba, mam pewność, że łamiesz moje zakazy tylko po to, by potem móc przyjść skruszony i opaść w moje ramiona. Potem oboje przez długie godziny zatracamy się w erotycznych doznaniach. Nigdy nie zabroniłbym Ci krzyczeć, nigdy nie odbiorę sobie przyjemności jaką daje mi fakt słyszenia swojego imienia między wrzaskiem bólu, a rozkosznym jękiem. A łzy, które płynęły po Twoich policzkach, były dla mnie najwspanialszym wyrazem żalu za Twoje grzechy.

Jesteś zbyt pewny siebie. Twoje zaufanie zaczęło graniczyć z głupotą. Myślisz, że nigdy Cię nie skrzywdzę, a przecież jednym słowem, drobnym gestem mogę odebrać Ci szczęście. Nie jestem bogiem dobrym, jestem okrutnym, chaotycznym tworem. Zlepkiem najróżniejszych pragnień. A Ty myślisz, że jesteś w stanie nade mną zapanować. Złamałeś mój zakaz i teraz już nic nie byłoby w stanie mnie powstrzymać. A przecież...

.... przecież nawet nie zauważyłem gdy moje dłonie zawędrowały do szafki, pospiesznie z niej wszystko wyrzuciły, drogi zegarek z grawerowaną bransoletą, flakon mocnej, męskiej wody kolońskiej również uderzył o ziemię. Dookoła nas rozniósł się ten mocny, ostry zapach. Idealnie obrazował nasze pragnienia, pobudzał. To, co leżało na podłodze, mogło zapewnić byt kilku biedniejszym rodzinom. Nie miało to znaczenia, nadal nie odnalazłem malutkiego pudełeczka z czymś, co umniejszy Twój ból.

Tym, co mnie powstrzymało nie byłeś Ty, pyszny chłopcze, to zabawne, że to słowo tak bardzo Cię opisuje. Jest dwuznaczne, tak, jak Ty posiadasz dwie twarze. Twoja buta nie zna granic, odwaga pozwalająca na sprzeciw wobec mnie, a z drugiej strony... jesteś taki.... smaczny, pociągający na tyle, bym nawet ja nie oparł się temu wdziękowi.

Nie, mój ukochany... tym co nie pozwoliło mi skrzywdzić Cię całkowicie, tym co zmusiło mnie do wybaczenia Ci głupoty, było jedyne czyste uczucie do jakiego jestem zdolny. Jedyne, które sprawia, że jestem czymś więcej niż pragnącym, okrutnym ochłapem mięsa, tkanek, limfy, osocza. Coś, co może świadczyć o istnieniu duszy. Nie wzbudzasz we mnie litości, jak ktoś, dla kogo jestem takim grzesznikiem, ktoś kto sprawia, że każdej nocy zatracam się we własnych pragnieniach. Nigdy nie pójdziemy do nieba.

Nie, mój ukochany... my kochać możemy się nawet w piekle.

Kiedy leżałeś pode mną wyczerpany, kiedy słyszałem jak łapiesz gwałtownie powietrze, nie mogłem Cię tak po prostu zostawić. Sam nie miałem tyle odwagi, co Ty. Przez cały czas nie byłem w stanie nazwać tego, co mną kieruje. Dlaczego już po chwili przemywałem Twoje pokutnicze rany? Dlaczego chciałem Cię uspokoić i pokazać, że zasłużyłeś na moje wybaczenie?



Chciwosc



Było we mnie sporo ze zwierzęcia, więcej niż bym kiedykolwiek chciał. Nawet teraz, tak naprawdę to te instynkty napędzały mnie do działania. To one sprawiały, że szedłem prosto za Tobą. Nie spuszczałem Cię z oka, choć wiedziałem, że nigdy mi nie uciekniesz. Niczego przede mną nie ukryjesz. Zawsze byłem gdzieś obok Ciebie, od kiedy się poznaliśmy. A Ty nie byłeś w stanie się ode mnie odsunąć dalej niż na kilka kroków. Doprowadziłem do sytuacji, w której Ty wypatrujesz mnie na każdym kroku, ale Twoje spojrzenie jest niemal stęsknione. Uwielbiasz czuć, ze cały czas jesteś pod moją opieką.

Twoje towarzystwo nie przypadło mi do gustu. Tak naprawdę pałałem niechęcią do każdego, kto był bliżej Ciebie. Ten mężczyzna zdecydowanie przekroczył wyznaczoną przeze mnie granice kontaktów. Miałem wrażenie, że doskonale wiesz, iż patrzę wprost na Ciebie. Poszedłeś do tej toalety, bo obawiałeś się, że nie wytrzymam?

Miałeś rację, doprowadzałeś mnie na skraj wyczerpania i czego oczekiwałeś? Spokojnej, poważnej rozmowy o tym, co miało miejsce? Zdawałeś sobie sprawę, że przejdę do czynów, że nie zapytam „po co?”. Wystarczy mi to, że widziałem i że oddasz mi się z tą samą biernością. Tylko brudne kafelki z kreatywnymi bazgrołami umożliwiały mi patrzenie w Twoje oczy. Od początku wiedziałeś, że to ja. Od kiedy tylko poczułeś większe ciało przyciskające Cię do chłodnej ściany. Czekałeś na mnie? Obskurna toaleta była kiepsko dobraną scenerią, ale nie ona się liczyła. Ważni byliśmy tylko my dwoje.

Fakt, że nie usłyszę protestu, Ty potwierdzisz moje słowa. Pragniesz być mój, bo to daje Ci pewność, że zawsze się Tobą zajmę. Zdajesz sobie sprawę, że nie jestem głupim nastolatkiem, że dopóki pozostaniesz moją własnością, otoczę Cię opieką, miłością i sprawię by nigdy niczego Ci nie zabrakło. Na swój sposób szanuję to co posiadam. Jestem dla Ciebie jak starszy brat. Krzywdzę Cię, ale nikomu nie pozwolę się w tym wyręczyć. A Ty... rany z moich rąk przyjmiesz z pokorą. Tak, jak teraz Twoje gesty, to że nawet nie próbowałeś się wyszarpnąć, dowodzą, że całkowicie mi się oddałeś. Uwielbiam nam to uświadamiać. Przypominać, że to ja wyznaczam Ci granicę Twojej wolności. A przecież...

.... sam jestem równie zniewolony. Gdy na mojej dłoni ląduje mydło... tłumaczę, że chodzi o to, by nikt nie usłyszał Twoich wrzasków. Kłamię. Ty o tym wiesz. Nie potrafię znowu przyznać, wolę udawać. Biorę Cię tu i teraz. Zabieram to, co należy do mnie. Chcę, by było moje całkowicie i kompletnie. Tym, w jaki sposób to robię, chcę udowodnić moją niechęć do dzielenia się i fakt, że nawet złote kajdany mogą uwierać.

Pragnę jeszcze tylko jednego, byś zapieczętował moje działanie. Wiesz, że nie zadowolę się samym ciałem. Więcej. Mocniej. Nie tylko mogę Cię tak rżnąć, Ty masz mnie tak kochać. Tylko wtedy Twoje oddanie, a moja władza, będą pełne. Tylko w ten sposób zaspokoisz moją chęć posiadania.



Nieczystosc




Nigdy nie interesowały mnie Twoje tłumaczenia. Wiedziałem, że mnie nie okłamiesz. Zdawałem sobie też sprawę, że nie z powodu strachu. Choć teraz, kiedy przyciskałem Cię do ściany, widziałem go w Twoich pięknych oczach. Czułem, że się boisz i że nawet Twoja pyszna buta gdzieś znikły. Byłeś winny, a Twoje ciało Cię zdradziło. Nie potrafiło mnie oszukać.

Co zabawne, wyczułem, że przerażenie poczułeś dopiero gdy się odsunąłem. Gdy na mojej twarzy z powrotem zagościła maska spokoju. Dlaczego się bałeś, mimo, iż wiedziałeś, że znów tylko gram? Wiedziałem, że weźmiesz dokładną kąpiel. Nie dotknę Cię brudnego, z tego zdawałeś sobie sprawę. Znałeś mnie, moje upodobania. Doskonale wiedziałeś, czego będę oczekiwał i nigdy nie wahałeś się spełnić mojej zachcianki. Zostawiłem Cię, nie musiałem nad Tobą stać i Cię pilnować.

Mogłem sam Cię umyć, zmyć z Ciebie każdy grzech. Obawiam się jednak, że zabrakłoby mi silnej woli albo Tobie złych uczynków, za które mógłbym sprawić Ci ból. Siedziałem w bibliotece, udawałem że czytam książkę. Wciąż odgrywałem pozornie spokojnego, mimo, iż w moich… iż Ty w moich oczach odnalazłbyś pragnienie i troskę. Widziałbyś, jak walczę ze sobą. Dostrzegłbyś to nawet w sposobie, jaki przerzucam kartki starej książki. Siedziałem jak zwykle rozparty w fotelu, otoczony zapachem starych książek i pełnymi regałami. Nie położyłem nóg na stole, czekałem, aż mnie zawołasz. Byłem jak drapieżnik, który wyśledził swoją ofiarę i czekał na dogodny moment.

Wszedłem do łazienki i zorientowałem się, że krew płynie nawet po kafelkach. Wiedziałem, jak bardzo musisz cierpieć, jak wiele jej utraciłeś. Nawet woda miała jej barwę, cały w niej byłeś. Przypominałeś Chrystusa udającego się na mękę albo skatowane dziecko. Tak wyglądałeś dla kogoś z boku. Dla mnie jesteś słusznie cierpiącym grzesznikiem. Nie pozwolę Ci umrzeć, nim oboje nie upadniemy wystarczająco nisko.

Twoje oddanie... zaufanie, znowu pokazały, jakim ogromnym jesteś głupcem. Gotów jesteś cierpieć, ryzykujesz swoje życie dla mojej zachcianki. Zrobisz to zawsze, a jeśli nie, to Cię zmuszę. Nie potrzebuję do tego przemocy, choć czasem jej wykorzystanie nadaje sytuacji nowego smaku.

W tej krwi jesteś cudowny. Oczyszczony. Ta krew jest dowodem Twojej przynależności do mnie. Mógłbym ją zebrać z Ciebie pocałunkami, pojedynczymi liźnięciami. Wtedy zacząłbyś drżeć, powiedz... co by zwyciężyło? Przyjemność, czy ból? To, że do mnie należysz... tak wspaniale łączy te dwa odległe uczucia. Czy to właśnie... nie jest idealne?

Dzięki mnie nie musisz wybierać. Owoc z zakazanego drzewa był właśnie takim wyborem. Między wiernością, a dziką przyjemnością. Dzięki mnie, nie musisz podejmować tej decyzji, ale przecież...

... ja też zostałem od niej uwolniony przez Ciebie.


Zazdrosc

Tym razem nawet nie próbowałeś mi się tłumaczyć. W końcu nauczyłeś się, że to nic nie zmieni. Otrzymasz stosowną karę za swoje zapominalstwo. Nie miało już znaczenia, że odkryłem to, gdy bezprawnie grzebałem w Twoim telefonie. Nic nie miało znaczenia. Najważniejszy byłeś Ty i Twój kolejny grzech. Kolejna pokuta, którą Ci zadam. Tym razem zrobię to sam.

Pisałem swoje imię wszędzie. Na każdym elemencie Twojego niewiernego ciała. To mnie było posłuszne, nie Tobie. Czułem jak drżysz, a mimo to stanowczo utrzymywałem Cię w miejscu. Ręka mi nie drgnęła, tworzyłem dzieło, bezlitośnie. Jakże musiałeś przeklinać w myślach moje pochyłe, pełne zdobień litery, przecież o ile łatwiej by Ci było, gdybym pisał proste, zwykłe A. Czasem wbiłem nóż zbyt mocno, wtedy nie pozwoliłem krwi się marnować, zbierałem ją językiem. Nie było miejsca na Twoim ciele, na którym bym się nie podpisał.

Jednak moje imię widniało też na Twojej duszy, każda Twoja myśl je wykrzykiwała. Lubisz czuć, ze należysz do mnie, teraz będziesz miał okazję przy każdym najdrobniejszym ruchu przypomnieć sobie, skąd wziął się ból, który przeszywa Twoje ciało. O niczym już nie zapomnisz. Każdy mój rozkaz wykonasz dokładnie, kilkakrotnie sprawdzisz, czy aby na pewno się nie zawiodę.

Nie zerżnąłem Cię wtedy. Nawet tego nie pragnąłem. Nie potrzebowałem pieprzyć Cię, by boleśnie pokazać Ci, czym skończy się kolejne nieposłuszeństwo. Znałem inne, trwalsze sposoby. To miała być kara. Będąc z Tobą, nawet jeżeli obiecywałem, że nie dam Ci przyjemności...

... ulegałem. Wiedziałeś, że to czcze pogróżki, tak jak to, że się Tobą nie zajmę. Ukarze Cię, zadam Ci ból... a potem wezmę na ręce, przemyje każdą ranę i scałuję każdą łzę. Dam Ci nauczkę, a potem... pokażę, że mimo wszystkich tych błędów nadal nie potrafię Cię zostawić. Nie przyznam, że czuję to „coś” więcej. Nie przyznam, że „to” mnie powstrzymuje przed potraktowaniem Cię, jak każdego innego naiwnego chłopczyka. Zmieniasz mnie z każdym dniem. Nie w dobrego człowieka, Ty chcesz bym dobry był tylko dla Ciebie. Jesteś nawet o to zazdrosny.



Gniew



Mnie się nie odmawia, doskonale o tym wiesz. Zaiste, jestem największym przeciwnikiem słowa „nie”. Ty nie masz prawa nigdy się ze mną nie zgodzić. Masz mnie słuchać, spełniać życzenia z pokorą. Nigdzie nie mam zamiaru Cię wypuścić, ptaszyno. Twoja wolna wola kończy się tam, gdzie ja o tym zadecyduje. Nigdy nie pozwolę Ci odejść, nawet na trzy miesiące. Jak możesz mi coś takiego proponować? Jak coś takiego mogło Ci w ogóle przyjść do głowy? Zapominasz się. A moim obowiązkiem jest przypomnieć Ci, gdzie Twoje miejsce... Pode mną.

Jedno Twoje zdanie wypowiedziane w złości, jedno które zabolało. Wspomnienie przeszłości, nigdy nie miałeś prawa sobie na nie pozwolić, tak, jak na ten zarzut. Tak naprawdę obchodzisz mnie Ty, nie Twoja kariera. Kiedy budzę się rano, zapytam, jak się czujesz, a nie, jakie notowania na listach przebojów. O ile oczywiście zapytam o cokolwiek. Mógłbym Ci zabronić grać, ciekawe czy wtedy też byś mnie posłuchał. Znów walczyłaby Twoja buta i pokora.

Bez wahania ciągnąłem Cię do sypialni, byłeś energiczny, ale niestety zbyt słaby, by wyrwać się z tego uchwytu, by kiedykolwiek się w zupełności ode mnie uwolnić. Zresztą, nie chcesz tego. Teraz już wiesz, że zostaniesz. Chcesz ukryć przede mną spojrzenie czekoladowych oczu i uśmiech, bo wyczytałbym z nich tę odpowiedź. Dowiedziałbym się, że to była prowokacja. Zrozumiał, że wcale nie chciałeś nigdzie jechać. Chciałeś żebym Ci zabronił. Pamiętaj jednak, że niczego przede mną nie zataisz. Jesteś dla mnie niczym ulubiona, otwarta książka. Zapisana na marginesach, a jednak zadbana. Nie wracam do niej, ja cały czas mam ją przy sobie, ukochaną lekturę.

Nie skłamałem, doskonale zdawałem sobie sprawę, że wariuję w domu, gdy nie ma Cię kilka godzin. Zmusiłbym Cię do powrotu już w momencie, w którym byłbyś na lotnisku, przecież wiesz. Bez Twoich protestów, w których widzę oddanie, bez chwil pełnych przyjemności, spośród których wybijają się krzyki bólu, bez spojrzeń rzuconych i pełnych porozumienia.

Krzyczysz i próbujesz mnie obrazić, a przecież oboje dobrze wiemy, co czujesz. Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że tak naprawdę... czekasz z niecierpliwością.



Lenistwo


Uwielbiam te nasze sprzeczki, ten sposób przekomarzania się. Zwłaszcza teraz, kiedy nie chce mi się robić nic więcej. Świeże powietrze jest zdrowe, ale ma też nieprzewidywalne właściwości. Zawsze, kiedy grzeszę, ciągnę Ciebie za sobą. W końcu nie leżę tu sam, to Ty obejmujesz mnie w pasie, wtulasz ufnie głowę w mój tors. Igramy ze sobą od dwóch dni, między kolejnymi łykami mięty i kakao. Ty zjadasz truskawki, brudzisz się bitą śmietaną. Mój słodki oszuście, ja już nie wierzę w przypadki. Pozostała mi wiara tylko w to, co nas łączy. Uśmiechasz się, sprawdzasz ile wytrzymam. Już niewiele. Zdrowy mężczyzna, mając kogoś takiego jak Ty u boku, nie może tylko leżeć i patrzeć.

Problem był innej natury... i miał ogromny związek ze zdrowym powietrzem. Nie miałem najmniejszej ochoty na szybki i ostry seks. To powinno być coś, co odda klimat, to co nas teraz łączy. Coś więcej niż udane pożycie. Przez całą noc się ze mną drażniłeś, żaden z nas nie wygrał. Zasnąłeś w pół zdania zmęczony. Mruczałeś tylko o tym, że mnie uwielbiasz. Nieświadomie. Powinieneś częściej popadać w ten stan.

Moje zachcianka za Twoją. Znów ją spełniasz, tak, jak tego sobie zażyczyłem, czasem nawet przekraczasz moje najśmielsze oczekiwania, cudowny chłopcze. Nie zawodzisz mnie nigdy. Zaskakujesz, wciąż czuje mrowienie w opuszkach palców w miejscu, gdzie Twoje wargi zetknęły się z nimi. Twój ból, Twoje poświęcenie dla mnie. Przezwyciężasz cierpienie i opory. Wynagrodzę Ci to… nie teraz... kiedyś. Miałem rozchylone powieki, widok był zniewalający. Twoje oczy mają wciąż tę samą barwę, a jednak ich wyraz tak bardzo się zmienia. Czujesz rozkosz, wiem to.

Rytmiczne ruchy bioder, nie zważasz na swój ból, skupiony jesteś na tym, by dać mi przyjemność. Oparłem tylko dłonie na Twoich biodrach, nie robiłem nic ponad kontrolowanie sytuacji. Nie chciałem, żebyś przestawał, nie musiałeś się spieszyć. Z moich warg nie padały przeciągłe jęki, tylko ciche zadowolone pomruki, jako rodzaj nagrody, okazania, ileż to mi Twoje młode ciało sprawia przyjemności.

Nie przyzwyczajaj się do tej sytuacji, nie potrwa długo. Ciesz się za to chwilą, krótkotrwałym przyzwoleniem. Tylko tyle Ci mogę dać. Nie przestawaj, jesteś zniewalający. Nie potrafię oddać wyrazu Twojej twarzy, klatka piersiowa opada i unosi się w niezwykle szybkim tempie. W tym przytłumionym świetle mój wzrok na kilka chwil spoczął w miejscu tatuażu, który kiedyś stworzyłem na Twoim ciele. Symbol Twojej przynależności do mnie. Nigdy się go nie pozbędziesz. Patrz na mnie... w moje oczy. Patrz na swojego władcę, jedynego pana. Zapytaj mnie o ulubioną liczbę... a odpowiem „nieskończoność”.

Nie przestawaj, nie licz. Zatrać się w tej chwili. Nie wstawajmy z łóżka. Zabrudzona pościel Cię peszy, mój śliczny? Czyż ta plama nie jest dowodem naszej miłości? Czy ta niewielka ilość krwi na Twoich udach nie jest dowodem naszego pragnienia? Czy ten niepewny uśmiech, skrywany... czy nie jest on dowodem łączących nas uczuć? Teraz spójrz na mnie i powiedź, jak bardzo mnie kochasz. A ja będę tu leżał, wybrzydzał, miał życzenia, będę powoli sunął palcami wzdłuż kręgosłupa i szeptał...



Łakomstwo



Byłem wściekły, od samego rana mnie wręcz nosiło. To był wyjątkowo nieudany dzień, rozpoczynając od tego, że ze snu wyrwał mnie Twój budzik. Następnie kłopoty z wiecznie niezadowolonym klientami. Tylko ja mam prawo być wiecznie niezadowolony. A potem znowu Ty. Pojawiasz się w domu, jak gdyby nigdy nic, i witasz wszystkich trzaśnięciem drzwiami. Każdy powód był dobry. Nie obchodzą mnie Twoje tłumaczenia, nie chce ich. Chce Ciebie bez nich. Są niepotrzebne, i tak to zrobię. I tak znowu pokażę Ci, że możesz być tylko mój.

Związałem Cię własnym paskiem, nie miałem ochoty, czasu, by szukać czegokolwiek innego. Nie potrzebuję go, ale dziś mam na to ochotę. A Ty musisz się na to zgodzić, nie obchodzą mnie Twoje protesty. Mam ochotę robić to właśnie w ten sposób. Zresztą przecież się mi poddajesz. Czuje, że wcale nie masz ochoty protestować. Podoba Ci się to co robię. To, że nie zadałem żadnego pytania. A zamiast powitania poczułeś moje chłodne wargi na karku i to jak bardzo Cię pragnę między pośladkami.

Potrzebowałem tego lustra. Za każdym razem chciałem patrzeć Ci w oczy, chciałem śledzić każdą najdrobniejszą reakcje. Drżenie Twoich mięśni, to że łakniesz więcej. Nawet jeżeli to oznacza ból. Byłeś taki ciepły, stanowiłeś kontrast dla mnie i chłodnej tafli lustra. Twój oddech osadził się na niej, nieco rozmazując obraz. A ja z każdym kolejnym pchnięciem coraz mniej widziałem i coraz mniej byłem w stanie zrozumieć, ogarniała mnie tylko większa żądza i przyjemność, a one potrafiły przysłonić cały świat... tak jak Ty.

Niesamowite, że rozmyślasz o mnie podczas kąpieli. Poświęcasz mi każdą sekundę życia, nawet kiedy mnie obok nie ma. Mówiłem, że Twoje ciało zdradzi Cię dla mnie. Widzisz, jak bardzo jest mi oddane? Dlatego nie mógłbym go skrzywdzić. Zobacz, rumienisz się od samego mojego spojrzenia. Niecierpliwisz się, gdy wyciągam do Ciebie dłoń i irytujesz gdy jednak zamiast na Tobie, spocznie na łóżku obok.

Ten pierścionek był dopiero początkiem. Gdybyś się przyjrzał, dostrzegłbyś, że nawet na nim kazałem wygrawerować swoje inicjały. Lubię, gdy wszystko jest nie tylko na właściwym miejscu, ale gdy jeszcze dobrze wygląda. Cóż, idiotyzmem byłoby, gdyby widniało tam logo jakiejś firmy, prawda? Uwielbiam Cię uczyć. Wczoraj kultury, że nie trzaska się cholernymi drzwiami. A dziś pokory. Jesteś wspaniałym uczniem, mógłbyś tylko być mniej pojętny. Wtedy nasze lekcje trwałyby zdecydowanie dłużej.

Rzuciłem ostatnie spojrzenie na Twoje ciało wyciągnięte na łóżku. Pochlebiasz mi, taki zniewolony. Nie spróbowałbyś mi się sprzeciwić, prawda? Nie wiedziałeś, że grzeszysz, gdy Twoja dłoń sprawiała Ci przyjemność. Mały głupcze, czy ja sam nie dałbym Ci o wiele więcej przyjemności, niż Ty kiedykolwiek sobie mogłeś? Wystarczyło jedno słowo. A zresztą po co nam słowa? Wystarczyło, byś usiadł mi na kolanach.

Pomyłka, mój drogi, byłem przy Tobie już po trzech minutach. Tyle zajęło mi zdobycie z lodówki butelki szampana. Trzeba opić mój kolejny triumf.









8 komentarzy:

  1. Nie wiem którą cześć przyjemniej się czytało. Sam pomysł był wspaniały. Jesteście wielkie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowne, naprawdę !!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Obie części, niesamowite.
    Sposób w jaki są napisane zachwyca.
    Genialnie wykreowane postacie.
    Ach...
    Aż chce się prosić o jeszcze.

    OdpowiedzUsuń
  4. No i druga część komentarza. Tym razem o seme ;>
    Droga Mariel jak to się stało, że nie prowadzisz żadnego bloga? Twoje opowiadanie było naprawdę świetne! To jak seme tańczy na krawędzi, jak rani, bo kocha... fenomenalnie oddałaś jego uczucia.
    Opowiadanie to razem z pierwszą częścią tworzy magiczną mieszankę nie do odparcia, jedno nie ustępuje drugiemu, oba są na naprawdę wysokim poziomie. Obie części mogłyby występować osobno i zachwycać, ale razem wręcz oszałamiają!

    OdpowiedzUsuń
  5. Pani_Ciemności_Yuuki22 marca 2010 04:45

    o zmiana poglądu to mi się podoba super

    OdpowiedzUsuń
  6. Ta część była lepsza. Po prostu genialna! *.* Napisz coś jeszcze!

    OdpowiedzUsuń
  7. Trafiłam na tego bloga przypadkiem. Muszę powiedzieć, że jest genialne, tematyka trafia idealnie w mój gust, w ogóle opowiadania pisane są świetnym językiem, dodałam bloga do ulubionych. Szkoda tylko, że większość komentarzy jest z roku 2010.

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny pomysł, rewelacyjne wykonanie.
    Wróć - zdecydowanie i koniecznie!

    OdpowiedzUsuń